sobota, 31 marca 2018

Istota ryżu. O duszy japońskiego jedzenia


Dzięki wydawnictwu PWN mogłam ponownie zanurzyć się w świat japońskiej kuchni i opowieści kulinarne Michaela Bootha. Istota ryżu. O duszy japońskiego jedzenia zapowiadała się świetnie i wcale a wcale się na niej nie zawiodłam. Wbrew pozorom o ryżu wcale nie jest w tej książce dużo. Sam autor przyznaje, że przez długi okres czasu nie przywiązywał do niego zbytniej uwagi - ryż był albo dobry, albo zły. I tyle. Ryż jednak jest spoiwem, które łączy w całość kuchnię japońską. Bo ryż to nie tylko sushi i onigiri, ale również inne dania tak charakterystyczne dla Japonii, np. kāre raisu czy omuraisu. Booth w swojej najnowszej książce ponownie zabiera nas (i swoją rodzinę) w kulinarną podróż po Japonii. Odwiedzamy wiele miejsc od Okinawy po Hokkaido, dzięki czemu jeszcze lepiej możemy zrozumieć złożoność, sezonowość i unikalność wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO washoku (和食), czyli kuchni japońskiej.

"Zróbcie mi przyjemność i przyjmijcie, ze w Japonii mieszkają najwytrawniejsi smakosze, że może się ona poszczycić najlepszym jedzeniem n świecie i ma najbardziej zaawansowaną kulturę restauracyjną na świecie (to akurat potwierdzają przewodnik Michelin i niemal wszyscy szefowie kuchni, których o to pytałem). W takim wypadku można chyba przyjąć, ze najlepsza restauracja także znajduje się w Japonii, prawda?"

Michael Booth zdobył niezłą popularność w Japonii - regularnie pojawia się w telewizji (np. tutaj), pisze o japońskiej kuchni, a telewizja NHK nakręciła nawet anime z jego działem. Jeden odcinek poniżej. Kilkuminutowe epizody opowiadają o kulinarnych przygodach Bootha i jego rodziny podczas podróżowania po Japonii. Prosta kreska i całkiem sporo ciekawych informacji dotyczących japońskiej kuchni sprawiły, że od razu obejrzałam kilka odcinków. W najnowszej książce Booth odnosi się do tej animacji, która niezmiernie go bawi - nie tylko tym, że niektóre sytuacje w ogóle nie miały miejsca, ale przede wszystkim, jak mi się wydaje, że nigdy nie nosił zielonej koszulki polo. :)



Istota ryżu. O duszy japońskiego jedzenia pozwoliła mi poznać kolejne tajniki japońskiej kuchni, dowiedzieć się o smakach, których spróbowanie jeszcze przede mną (uwielbiane przez autora uni są teraz na mojej liście) i przekonać mnie do zmiany moich podróżniczych planów (pod wpływem rozdziału o Matsue postanowiłam uciąć jeden dzień w Kioto, aby odwiedzić już jesienią to trzecie pod względem ważności miejsce na herbacianej mapie Japonii). 
 
Booth w zabawny sposób i z dużym dystansem do siebie prowadzi nas przez świat japońskich smaków yuzu (japońskiej cytryny), makaronu soba, whisky czy sushi. Razem z nim i jego rodziną odwiedzamy holenderską wioskę Huis Ten Bosch (park tematyczny), winnice prefektury Yamanashi czy łowimy małże na jeziorze Shinji. Polecam szczególnie rozdział o ramenie, daniu, które na Zachodzie urosło już niemal do rangi legendarnego i wokół, którego narosło mnóstwo mitów. Jak w każdej dziedzinie, tak i w kuchni, pojawiają się i znikają co rusz mniej lub bardziej dziwaczne mody - od jakiegoś czasu mam wrażenie, że ramen, niestety, padł ofiarą ramenowego trendu, który czasami jest tak wypaczany i udziwniany, że cały jego ramenowy sens znika...

Mam nadzieje, ze Booth nie raz jeszcze postanowi Japonię odwiedzić i napisze kolejną książkę, bo jak zwykle bawiłam się świetnie czytając Istotę ryżu. O duszy japońskiego jedzenia. Tym, którzy jeszcze nie mieli okazji, polecam również jego poprzednią książkę Sushi i cała reszta. Zgłodniałam. :)

(Cyt. za: Michael Booth, Istota ryżu. O duszy japońskiego jedzenia, Warszawa 2018, s.179.)

środa, 14 marca 2018

Dodaję zenu, czyli Kurz Zen w Galerii Miejskiej

"Mówi się, ze zen jest naturalny, cechuje go prostota, asymetria, jest wolny od ziemskich przywiązań, charakteryzuje się wyciszeniem, wzniosłością i subtelną głębią. Jest to oczywiście wrażenie kogoś z zewnątrz. Jeśli człowiek ze uważa, że taki jest, staje się tylko kłamliwą atrapą. Musi stać się takim nie wiedząc o tym." 

Hoshi Yuun, 26 opat świątyni Daibai w Sendai
(z katalogu wystawy)

Początkowo miałam wrzucić tylko kilka zdjęć z wystawy Kurz Zen na FB. Wpadłam wczoraj do Galerii Miejskiej dosłownie na chwilę, aby przyjrzeć się z bliska pracom Ewy Myoshin Hadydoń oraz Nyogen Nowaka. Byłam w galerii sama, z głośników płynęła kojąca muzyka, więc i ja mogłam choć na tych kilka chwil odpłynąć i odciąć się od świata na zewnątrz. Osiągnąwszy takie moje małe zen. I musiałam Wam o tym napisać. :)




Już sama historia artystów wzbudza zainteresowanie. Polskie małżeństwo mnichów buddyjskich z Wrocławia na stałe mieszkających w Japonii. Ewa Myoshin Hadydoń zajmuje się malarstwem ezoterycznym (mikkyoga), a Nyogen Nowak malarstwem (zenga) i kaligrafią zen (zensho). Według nich buddyzm/zen i sztuka są powiązane i wzajemnie się przenikają. Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć na wernisaż - być może byłaby okazja zamienić kilka słów i wymienić myśli... Więcej o artystach między innymi tutaj.





W Galerii Miejskiej możemy podziwiać buddyjskie twarze i sanskryckie litery bonji w interpretacji Ewy Myoshin Hadydoń. Z kolei na zwojach Nyogen Nowaka dostrzeżemy motywy zwierzęce (świetne ptaszory!) i roślinne oraz bóstwa - uśmiecha się do nas rubaszny Hotei czy piękna bogini Kannon.


Kurz Zen bardzo mi się spodobał, szczególnie malarstwo tuszowe na zwojach - już sama ich dekoracyjna otoczka zachwyca. Skusiłam się również na bardzo ładnie wydany katalog z wystawy, w którym nie tylko zawarte są wszystkie (a nawet więcej) prace pokazane w galerii, ale także wypowiedzi samych artystów oraz ludzi z nimi związanych, np. opata świątyni buddyjskiej w Sendai. Katalog jest trójjęzyczny - wydany został po polsku, angielsku i japońsku. Dorwałam ostatni, ale mają jeszcze rzucić. ;)



 Wystawę można oglądać do 30 marca. Warto się wybrać. Choć na chwilę. I dodać trochę zenu. :)

niedziela, 11 marca 2018

Londyn! Coraz bardziej japoński...


Dawnoooooooooooo temu pisałam o nieco skośnym Londynie tutaj. Kilka adresów wciąż jest aktualnych, ale doszły nowe. Sporo nowych! Dlatego dzisiejszy wpis. Szperając w sieci znalazłam od groma japońskich miejsc - restauracji, barów i cukierni, w których można zjeść chyba prawie każdy japoński smakołyk. Niedawno Londonist wrzucił artykuł na temat wciąż rozrastającej się populacji Japończyków w Londynie - zerknijcie tutaj. Od razu zaznaczam, że wciąż wiele japońskich miejscówek mam dopiero w planach. Londyn jest ogromny, a czasu zawsze za mało. :)

Na pierwszy ogień polecam wybrać się do Muzeum Historii Naturalnej. Ogromny przepiękny budynek, w którym można spędzić dobrych kilka godzin (mają dinozaury!) i to całkowicie za darmo. W sekcji "Ziemia" znajduje się symulator trzęsienia ziemi. Poznajemy tam historię tragicznego zdarzenia z 1995 roku w Kobe. Dosłownie na własnej skórze można poczuć, jak bardzo trzęsła się wtedy ziemia w Japonii...



W Londynie całkiem łatwo znaleźć japońską sztukę. Kilka galerii (w tym np. Japanese Gallery) oferuje na sprzedaż japońskie dzieła sztuki, antyki, etc. Miejscem, które odkryłam tym razem, jest Sway Gallery. Galeria promuję japońską kulturę, organizuje wystawy (akurat trafiliśmy na wystawę o Fuji-san), sprzedaje dzieła sztuki oraz prowadzi concept store, w którym kupić można takie cudeńka, jak zestawy do kintsugi czy pióra w formie pędzli marki Akashiya.Galeria mieści się nieco na uboczu głównych turystycznych tras, mimo wszystko warto zajrzeć i śledzić kalendarz wydarzeń na stronie.




Przerwa na małe co nieco. Jeść i pić trzeba, więc i tym razem nie mogło odbyć się bez kuchni japońskiej/azjatyckiej. Wpadliśmy do Wagamamy, sieciówki, która oferuje całkiem smaczne dania. Zdecydowaliśmy się na makarony z warzywami i krewetkami oraz zupę miso.




Innego dnia trafiliśmy do Tombo Matcha Cafe, nie mogłam przepuścić tego miejsca po zobaczeniu ich zielonego menu w internecie. Wolałabym zacząć od razu od deseru, ale londyński atak zimy dał nam w kość i najpierw trzeba było napełnić brzuchy gorącym katsu curry. A potem było już tylko zielono - matcha latte i strawberry short cake. Na pewno Tombo jest miejscem, do którego będę zaglądać, jeśli tylko ponownie wybiorę się do Londynu. Dodam tylko, że oferują sporo japońskich herbat na sprzedaż w świetnych opakowaniach oraz kolekcję specjalną Hello Kitty. :)




W Londynie jest sporo zielonych miejsc, barów w stylu izakaya i mnóstwo innych smakowych małych rajów. Przez kilka dni mijaliśmy dziesiątki miejsc, które oferują coś japońskiego. O sushi nawet nie wspominam, bo mijanych "suszarni" nie zliczę. :) W Londynie można też samemu sobie coś japońskiego ugotować, np. w Atsuko's Kitchen.

Niemal w każdej galerii czy muzeum można natknąć się na kawałek japońskiej sztuki. W Victoria&Albert Museum ciekawej japońskiej kolekcji poświęcony jest pokój nr 45 Toshiba Gallery. W Tate Modern również wypatrzeć można kilka japońskich nazwisk, między innymi w sali prezentującej artystów z Japonii, Wielkiej Brytanii i USA, którzy wzięli udział w 1970 roku w Tokio, A view from Tokyo.


Warto śledzić również moją ulubioną Saatchi Gallery wystawiającą sztukę współczesną, w której zdarzają się japońscy artyści, np. do 6 marca można było oglądać obrazy Makiko Kudo. Nie znałam wcześniej jej prac i bardzo mi się spodobały - szczególnie kolorystyka i przedstawione motywy, nieco oniryczne i przywołujące na myśl japońskie animacje.


A na koniec wisienka na torcie, chociaż bardziej adekwatna byłaby chyba na śniegu. W urokliwej dzielnicy Kensington znajduje się Holland Park, częścią którego jest Kyoto Garden. Ogród został ufundowany przez Izbę Gospodarczą Kioto z okazji Festiwalu Japońskiego, który miał miejsce w Londynie w 1992 roku. Z kolei w 2012 roku w obrębie Kyoto Garden otwarto mały Fukushima Memorial Garden w podzięce dla narodu brytyjskiej za pomoc okazaną po tragedii w Fukushimie w marcu 2011 roku. Nie spodziewałam się, że kiedyś przyjdzie mi podziwiać ogród japoński w śniegu nie w Japonii, a w Londynie!






Zielone bambusy i sosny wyglądają obłędnie w białym śniegu, przez co zrobiłam mnóstwo zdjęć. Nie mówiąc już o palmach w innej części parku. :) Kyoto Garden, mimo że prawie całkowicie zasypany był śniegiem, sprawił na mnie wrażenie miejsca urokliwego i cichego. W stawie dostrzec można było japońskie karpie koi, woda szumiała w oblodzonej misie z wodą i pruszył śnieg. Czyste japońskie i trochę modne ostatnio wabi-sabi... ;)





Na wypad do Londynu chyba nie muszę specjalnie zachęcać, ale warto mieć w głowie, ze sporo Japonii można w tym mieście znaleźć. Nawet w Chinatown, gdzie kupić można japońskie słodycze z matcha, np. osławione Kit Katy. Ja na pewno do Lądka chciałabym wrócić jeszcze nie raz. :)