czwartek, 25 grudnia 2014

Samotny smakosz


Jeszcze przed Gwiazdką dostało mi się od K. Długo wyczekiwana przez mnie manga, o której na chwilę zapomniałam. Ale w końcu jest. :) Miałam spore oczekiwania, bo po pierwsze, lubię prace Jirō Taniguchiego, a po drugie, Samotny smakosz traktuje w głównej mierze o japońskiej kuchni.



Wiecznie głodny bohater komiksu wprowadza nas w świat japońskich smaków, regionalnych specjałów i mniej lub bardziej wyszukanych dań. Studiując szczegółowe rysunki można naprawdę zrobić się głodnym. Podobały mi się zwłaszcza te, na których pokazane zostały (a nawet czasem opisane wraz z uwagami głównego bohatera) dania, które zamawiał.


Samotny smakosz to manga szczególna i może wielu osobom nie przypaść do gustu, bo jest, co by nie mówić, nieco monotematyczna. Codzienność bohatera, o którym też nie wiemy zbyt wiele, to tylko pretekst, aby znowu coś zjeść i podzielić się swoimi wrażeniami. Przewidywalne historie, które różnicują kolejne dania japońskiej kuchni. A tych jest bez liku. Warto dodać, że każdy epizod poprzedza wprowadzenie Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek, autorki Tradycji kulinarnych Japonii i Japońskich słodyczy (obie książki bardzo polecam!), która wyjaśnia, o jakich potrawach będzie w danym rozdziale mowa.


Po suto "po polsku" zastawionym stole w czasie świąt, zatęskniło mi się za japońskimi smakami... :)

niedziela, 21 grudnia 2014

Mogari no Mori


Mogari no Mori, czyli "Las żałoby", to kolejny film Naomi Kawase, który udało mi się ostatnio zobaczyć. Głównymi bohaterami są starszy Shigeki-san, który przebywa w domu opieki, oraz opiekująca się nim pielęgniarka, Machiko. Oboje kogoś stracili i nie bardzo potrafią odnaleźć się w świecie bez tego kogoś. Shigeki-san po śmierci żony zagubił się i powoli zaczęło brakować mu sił, aby walczyć. Machiko straciła dziecko i milczeniem stara się z tą stratą jakoś uporać.  

Mogari no Mori jest świetnie zrealizowany, szczególnie zdjęcia kręcone wśród herbacianych krzewów zapadają w pamięć oraz w tytułowym lesie. Film na pozór spokojny, niespieszny, ale przepełniony emocjami. Za to lubię filmy Kawase. I za to, że niczego nie udaje i nie próbuje udowodnić - po prostu pokazuje życie takim, jakim jest. I nas starających się żyć, najlepiej jak potrafimy.




Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Polecam!

sobota, 20 grudnia 2014

Seiryū-en zamku Nijō


W tym roku udało mi się kolejny raz odwiedzić zamek Nijō w Kioto. Lubię wracać w te same miejsca, bo zazwyczaj odkrywam w nich coś nowego - czasami całkiem dosłownie, bo na przykład będąc gdzieś pierwszy raz spieszyłam się albo nie miałam pojęcia o istnieniu czegoś jeszcze. Tak właśnie było również z tym zamkiem.




Okazało się, że poza ogrodem Ninomaru, który otacza zamek, istnieje również drugi - Seiryū-en, który łączy w sobie wschodni i zachodni styl. Wypatrzyłam go z góry, a mój wzrok przyciągnęły kwitnące wiśnie. Nie mogłam nie sprawdzić, co się za nimi kryje. :)


A kryło się dużo pięknych rzeczy. Urocze alejki, zielone i czerwone momiji, kolorowe kwiaty, których nazw nawet nie znam. Naprawdę ogród Seiryū urzeka i jest świetnym miejscem na spacer i złapanie chwili oddechu.






Ogród słynie z różnych formacji utworzonych z ponad tysiąca kamieni, z czego ok. 300 z nich ściągano w to miejsce z różnych stron Japonii. Znajdują się tu również dwa pawilony herbaciane oraz tzw. drzewa feniksa wyhodowane z drzew Aogiri, które przetrwały wybuch bomby atomowej w Hiroshimie. Drzewa te sadzi się w wielu miejscach Japonii jako symbol pokoju i nadziei na przyszłość.




Z chęcią wróciłabym do Seiryū-en jesienią... Chociaż widok kwitnących wiśni pozostanie ze mną jeszcze na długo. :)


piątek, 12 grudnia 2014

Kaiyūkan, czyli osaczańskie akwarium


Kaiyūkan to jedno z największych publicznych akwariów na świecie. Cała konstrukcja pomyślana jest w bardzo sprytny sposób - odwiedzający Kaiyūkan z każdym poziomem schodzą w dół, aby na sam koniec znaleźć się bodajże na poziomie -8. Podróż zaczyna się od przejścia przez Aqua Gate, gdzie nad głowami pływają nam między innymi płaszczki.




Przekraczając bramę wchodzimy w świat Pacyfiku, japońskich lasów, roślinności z Iriomote, królestwa meduz, fok i wielu innych krain. Wszystkie są piękne i równie fascynujące. Ogromną popularnością cieszą się pory karmienia, np. pingwinów.



Albo największej atrakcji Kaiyūkanu, którą jest rekin wielorybi (ponoć są dwa - nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości, a jeśli tak, to dlaczego tym razem był tylko jeden - nie wiem). Piękne i majestatyczne zwierzę, które również podglądałyśmy podczas karmienia.




Na ostatnim poziomie "sięgamy dna" i możemy podziwiać zarówno główną atrakcję, jak i wiele innych mieszkańców akwarium w całej okazałości. Ciężko nie stać przy szybie i się po prostu nie gapić. Bez końca.





Kaiyūkan oferuje wiele dodatkowych atrakcji - stampy z wizerunkami zwierząt, sklepy z pamiątkami, a także "Touch Pool", czyli miejsce, gdzie można podotykać sobie małe rekiny i płaszczki. Nie skusiłam się i byłam w stanie myśleć tylko o tym, że będąc płaszczką czy rekinem, nie chciałabym być kilka godzin dziennie poklepywana przez setki rąk i rączek...



I tu dochodzimy do sedna sprawy. Zdarza mi się pójść do zoo czy akwarium właśnie, ale... Napiszę tylko, że coraz częściej, mimo wartości poznawczej, ochronnej niektórych gatunków etc. miejsca takie wzbudzają we mnie raczej smutek niż radość... Jest coś niesamowitego w podglądaniu i byciu tak blisko (mimo że przez grubą szybę) tylu niesamowitych stworzeń. To fakt. Jednak wolałabym żeby nie bo takich okazji, takich szyb i zamkniętych wewnątrz nich zwierząt...



Informacje praktyczne:

Website: http://www.kaiyukan.com/language/eng/index.htm
Czynne: zwykle czynne cały rok codziennie od 10:00 do 20:00 (do 21:30 w maju, lipcu, sierpniu i październiku)
Wstęp: 2300 jenów, ulgowy 1200 jenów
Dojazd: metrem linią Chuo do stacji Osakako
Mapa: http://www.gojapango.com/travel/japan_poi_map.php?poi_id=855

wtorek, 25 listopada 2014

Kuchnia+ Food Film Fest


Weekend spędziłam w kinie na prawdziwej kinowej uczcie. W ramach tegorocznego Kuchnia+ Food Film Fest zostały pokazane aż trzy dokumenty dotyczące japońskiej kuchni. Nie mogłam sobie odmówić i obejrzałam wszystkie. Było warto. :)

Dashi&Shoyu


Dokumenty Dashi - esencja Japonii oraz Shoyu i sekrety japońskiej kuchni zostały pokazane w jednym bloku filmowym. Bardzo dobry pomysł, ponieważ oba wyszły spod ręki tego samego reżysera i tak naprawdę ich treść przeplata się ze sobą - głównie za sprawą... pleśni. :) Oba filmy są przepięknie zrealizowane i przybliżają nam te dwa podstawowe składniki kuchni japońskiej oraz sylwetki ludzi, dzięki którym dashi i shoyu mogą znaleźć się na naszych stołach.



Więcej informacji o dokumentach tutaj.


Koyama's Menu


Szef kuchni restauracji Aoyagi i ambasador kulinarnej strony Japonii, jak bywa czasem określany, zabiera nas za kulisy swojej kulinarnej pasji - tworzenia wyrafinowanej sztuki kaiseki. To tradycyjna kuchnia japońska oparta między innymi na regionalnych składnikach, z których tworzy się dania odpowiadające aktualnej porze roku. Wysublimowany smak i uczta także dla oczu. W filmie poznamy pokrótce również osoby, dzięki którym szef Koyama może pracować - między innymi wytwórcę noży czy hodowcę wasabi. Dla mnie trochę za mało było w tym filmie o samej kaiseki, Mimo to na pewno Koyama's Menu warty jest zobaczenia.

Trailer do podglądnięcia tutaj.
A więcej informacji o filmie tutaj.

Jedna refleksja nasuwa mi się po obejrzeniu wszystkich dokumentów - tradycyjna sztuka kulinarna Japonii (mam tu na myśli nie tylko kucharzy, ale i ludzi którzy dostarczają produktów czy wytwarzają przybory i sprzęty kuchenne) to domena ludzi starszych (powyżej 60 roku życia) - przynajmniej takie można odnieść wrażenie oglądając te filmy. Przykre jest to, że wraz z ich odejściem, niektóre rzeczy/punkty widzenia/tradycje mogą zostać utracone bezpowrotnie... 

Czekam już na kolejną edycję festiwalu. Polecam!

sobota, 22 listopada 2014

Yurusarezaru mono/Unforgiven/Bez przebaczenia


W ramach wrocławskiej odsłony Festiwalu Filmowego Pięć Smaków w końcu udało mi się zobaczyć japońskie Bez przebaczenia, czyli Yurusarezaru mono.

 
Amerykańskie Bez przebaczenia w reżyserii Clinta Eastwooda widziałam lata temu i do dziś uważam, ze to świetny film - pod względem historii, gry aktorskiej i generalnie filmu jako całości. Kiedy dowiedziałam się, że planowany jest japoński remake, podchodziłam do tej informacji bardzo sceptycznie. Kowboje na Dalekim Wschodzie? A jednak Yurusarezaru mono spełnił moje oczekiwania - nie jako "japońskiej kopii oryginału", ale dramacie człowieka. Bo o tym przede wszystkim jest ten film. 

Akcja filmu została umiejscowiona na Hokkaido w czasach, gdy samuraje okryci hańbą tułali się po kraju i parali różnymi pracami, wielu z nich zostało rolnikami. Czasy były trudne, a na Hokkaido zjeżdżali przeróżnej maści wygnańcy, przestępcy i ludzie, którzy chcieli, aby o nich zapomniano. Wśród nich był i nasz główny bohater Jubei, zwany Jubei-zabójca. 


Yurusarezaru mono, mimo że umiejscowiony w japońskich realiach, wiernie oddaje klimat i historię pokazaną w Bez przebaczenia. Nawet czas jest taki sam. W Yurusarezaru mono Jubei również ma dwóch towarzyszy - starego druha Kingo oraz Goro z ajnuskiego rodu (dzięki temu film rzuca nieco światła na trudną sytuację Ajnów). Sceneria jest, rzecz jasna, inna, ale momentami zapiera dech i nawet przytłacza. Na pewno warto obejrzeć oba filmy - oba są świetne i każdy ma w sobie to coś. Bo Yurusarezaru mono nie jest kalką Bez przebaczenia, ale innym (japońskim?) spojrzeniem na tę samą historię.


Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Polecam!

piątek, 14 listopada 2014

Matcha ciacho z suihanki


Kiedy jakiś czas temu wpadłam w sieci na ten przepis, wiedziałam, że muszę spróbować. Odpowiednio się zaopatrzyłam - najlepsza matcha do pieczenia ever, miks do amerykańskich naleśników oraz reszta składników. Suihanki było już na stanie.


Co potrzebujemy:

mieszanka do naleśników (300g)
mleko (250ml)
2 jajka
matcha (kopiasta łyżka)
cukier (opcjonalnie)

Co robimy:

W garnku łączymy mąkę z matcha i delikatnie mieszamy. W osobnej miseczce łączymy jajka i mleko (dodałam 50ml wiecej niż w oryginalnym przepisie, ponieważ dałam też więcej matcha i ciasto było zbyt gęste) - delikatnie roztrzepujemy, a następnie wlewamy do garnka. Wszystko mieszamy.




Następnie włączamy garnek na opcję gotowania i z lekkim zdenerwowaniem i niepewnością czekamy. Jak się okazało, mój suihanki powiedział temu eksperymentowi zdecydowane NIE i po ok. 7 minutach się wyłączył (mimo że cykl gotowania trwa ok. 20 minut...). Po podniesieniu pokrywki zobaczyłam to:


Po kolejnych jakiś 5 minutach to (wciskania guzika na gotowanie na siłę):


Wyglądało obiecująco, więc przez kolejne 10 minut zmuszałam suihanki do gotowania, aż poczułam, że jeszcze trochę i spalę garnek. :) Ciasto nadal było mokre w środku, wiec przez kolejne 10-15 minut leżało sobie w garnku nastawionym tym razem na opcję ogrzewania. Otwierałam pokrywkę drżąca ręką, bo nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Okazało się, że nie takie matchaciachozsuihankistraszne, jak się wydaje. :)



Kształt tego, co nam wyjdzie, zależy oczywiście od rodzaju garnka, jaki posiadamy. A wyszło całkiem nieźle. I już wyjaśniam, dlaczego w moim przepisie cukier jest opcjonalny. Otóż, jak się okazało, bo ukrojeniu kawałka, mój miks do naleśników nie zawierał cukru... Ciacho byłoby sporo smaczniejsze, gdyby jednak tam był. :) Postanowiłam w takim razie użyć waniliowego sosu, który od jakiegoś czasu kurzył się w szafce.




Podsumowując. Moim zdaniem, mimo że zabawa była przednia i dreszczyk emocji był, ciacho niewarte zachodu. Zdecydowanie wolę jednak bardziej tradycyjne pieczenie - łatwiej przychodzi i lepiej wychodzi. Polecam dla znudzonych i mających zbyt dużo matcha na stanie. Itadakimasu!