środa, 29 kwietnia 2020

Kanazawa, urzekające bagno złota


Kanazawa. Miasto złota, starej zabudowy i obrazków sosen przykrytych śniegiem. "Bagno złota" (金沢), jak można przetłumaczyć jego nazwę. Miasto, które ma tak wiele do zaoferowania, że bardzo ciężko się zdecydować, gdzie pójść, czego doświadczyć i co zobaczyć mając tylko jeden dzień. Tak, mieliśmy tylko jeden dzień. I chcieliśmy go wykorzystać maksymalnie, wiedząc, że i tak nie uda nam się zobaczyć wszystkiego. Świadomie więc zrezygnowaliśmy między innymi z odwiedzin w zamku Kanazawa oraz 21st Century Museum (to nie do końca prawda, ale o tym za chwilę). 


Zaraz po śniadaniu, które zjedliśmy w hostelu Emblem Stay Kanazawa (bardzo polecam - jeden z najlepszych hosteli, w którym nocowałam będąc w Japonii) udaliśmy się do dzielnicy Higashi Chaya, jednej z trzech zachowanych w świetnym stanie tzw. herbacianych dystryktów (pozostałe to Nishi Chaya oraz Kazuemachi). Chaya (茶屋) oznacza po japońsku "herbaciarnię", łatwo się więc domyśleć, że ta część miasta będzie tradycyjna, nie tylko w swej zabudowie, ale także pełna uroku jak gejsze i owiana atmosferą dawnej Japonii. Nic dodać, nic ująć. Dokładnie takie wrażenia mieliśmy już po kilku minutach włóczenia się wąskimi alejkami między drewnianymi budynkami, zaglądania do małych sklepików oraz herbaciarni właśnie i wypatrywania gejsz. Te można tutaj spotkać, ale wieczorem, a nawet wziąć udział w przedstawieniu, które daje niepowtarzalną okazję zobaczenia gejsz i ich pełnych gracji tańców. Taki był plan, jednak już wieczór z gejszami nie zmieścił się w naszym rozkładzie... Jeśli jesteście zainteresowani polecam zajrzeć tutaj.

Na osłodę odwiedziliśmy jeden z kilku zachowanych domów gejsz, Kaikaro, zbudowany w 1820 roku. Przepiękny budynek z licznymi autentycznymi meblami, dekoracjami, etc. Zwiedzanie zaczynamy od piętra, na które prowadzą strome czerwone wypolerowane schody. Sala bankietowa, pokój gejsz, toaletka, przed którą wykonywały swój charakterystyczny makijaż - niesamowite uczucie być tak blisko tej części japońskiej kultury. W Kaikaro można wejść do kilku pomieszczeń, rzucić okiem na patio i podziwiać złoty pokój herbaciany. Ten ostatni oślepia blaskiem i zachwyca złotymi żurawiami origami.




Złoto. To jeden z symboli tego miasta. Prawie skusiliśmy się na złote lody, ale cena i kolejka jednak nas odstraszyły. Zamiast tego udaliśmy się do flagowego sklepu Hakuza, gdzie poza licznymi wyrobami pokrytymi złotymi płatkami, można zobaczyć "złoty tron". Tak naprawdę jest to stary magazyn, który zamieniono w pokój herbaciany i pokryto z góry na dół złotem. Z siedziskiem po środku. W sklepie zaopatrzymy się między innymi w naczynia, torebki czy kosmetyki wyprodukowane z użyciem złota, a także jadalne złoto czy wino śliwkowe z drobinkami tego kruszcu (bardzooo pyszne). Kanazawa słynie ze złotych płatków i rzemieślników, którzy dosłownie wszystko są w stanie przemienić w złoto. ;)


Kanazawa zaskoczyła nas szerokimi alejami, brakiem konbini (naprawdę szukaliśmy jakiegoś...) oraz tym, że wiele restauracji było zamkniętych do popołudnia. Kiedy w końcu posiłkując się internetem znaleźliśmy miejsce specjalizujące się w okonomiyaki, to szukaliśmy go niemal godzinę. Ostatecznie trafiając do niego zupełnym przypadkiem. Zimne piwo i pyszne okonomiyaki wynagrodziły wszystkie trudy. Z polecenia kelnerki zamówiliśmy dwa rodzaje - z boczkiem i z krewetkami. Jeśli będziecie w Kanazawa koniecznie wpadnijcie na obiad do Okonomiyaki Shizuru. Świetna obsługa i przepyszne okonomiyaki!



Kolejnym punktem dnia był słynny ogród Kenrokuen (兼六園). Ogród znajduje się tuż obok zamku (dawniej stanowił tereny zewnętrznego zamkowego ogrodu) i należy do trzech najpiękniejszych tzw. krajobrazowych ogrodów w Japonii. To jedno z tych miejsc, gdzie można, a nawet należy spędzić dużo czasu. Niestety, tym razem nie mieliśmy go zbyt wiele. Nieco pobieżnie zwiedziliśmy więc ogród zachwycając się malowniczymi zakątkami, podziwiając jedną z najstarszych japońskich fontann oraz szukając charakterystycznych konstrukcji chroniących sosny karasaki zimową porą przed śniegiem (do podejrzenia tutaj). Wielkie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że konstrukcje te miały być dopiero montowane za jakiś. Szkoda. Kenrokuen zaskakiwał niemal na każdym kroku. Widać było, że każdy jego skrawek jest wypielęgnowany i nic nie jest pozostawione przypadkowi, ale mimo to odnosi się wrażenie lekkości i spontaniczności.



Na koniec pognaliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej 21 Wieku, do którego dotarliśmy godzinę przed zamknięciem. Mimo to kolejka do kas była spora. Nie było sensu próbować, bo bilety są dosyć drogie, a na zwiedzanie zostałoby nam zaledwie paręnaście minut. Tuż obok kas można było wyjść na zewnątrz i podziwiać słynny basen, instalację  Leandro Erlicha. Żeby udać się pod powierzchnię wody potrzebne już były jednak bilety... 

Troszkę zrezygnowani udaliśmy się do wyjścia. Kątem oka zauważyłam plakat z nazwiskiem Makoto Shinkai. Okazało się, że w innej części muzeum trwa właśnie retrospektywna wystawa poświęcona jego twórczości. Nie było kolejki do kasy, mieliśmy prawie godzinę, nie było się nad czym zastanawiać! Mnóstwo video, każda animacja rozpisana, gadżety, etc. Nie żałowaliśmy ani jednego jena. :) Wystawa była obszerna i świetnie przygotowana, dzięki niej powróciłam do ulubionych kadrów tak pięknie rozrysowanych w animacjach Makoto Shinkai. Do Muzeum mamy nadzieję jeszcze kiedyś powrócić, więc cieszyliśmy się w gruncie rzeczy z takiego niespodziewanego obrotu spraw - raczej trudno będzie taką wystawę zobaczyć w najbliższym czasie gdziekolwiek poza Japonią. Wyszliśmy z budynku już po zmroku i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu. Na kolację był oden z 7Eleven, to był długi i wspaniały dzień.




Kanazawa jakoś zawsze do tej pory znikała z mojej listy, kiedy planowałam kolejne podróże do Japonii. Przyznam, że nie doceniałam tego miasta. Teraz wiem, że warto spędzić tutaj co najmniej kilka dni, a nie tylko jeden. Kanazawa ma jeszcze wiele miejsc, które czekają, aż je odkryjemy. Z braku czasu poruszaliśmy się głównie utartym szlakiem. Kolejnym razem trzeba będzie zboczyć z trasy...

czwartek, 23 kwietnia 2020

Dalgona coffee w wersji matcha


Niedawno trafiłam w sieci na piękne zdjęcia smakowitej dalgona coffee (nazwa odnosi się do koreańskich cukierków, które przypominają piankę w czekoladowym kolorze). Poszperałam i postanowiłam zrobić sobie ten obłędnie wyglądający przysmak w domu. Przyznaję, że dalgona coffee jest przepyszna! Nie mogłam więc nie spróbować zrobić tego napoju również w wersji matcha. 💚

 Co potrzebujemy:

matcha
mleko 3,2%
cukier brązowy
2 jajka

Co robimy:

Do rondelka wsypujemy 1/4 szklanki cukru*, dodajemy pół szklanki wody  i podgrzewamy, aż cukier się rozpuści. Gotujemy około 3 minut na wolnym ogniu. 

Oddzielamy białka od żółtek i wlewamy je do miski. Miksujemy białka do uzyskania piany. Następnie dalej miksując wlewamy powoli gorący syrop cukrowy. 

Następnie dodajemy łyżkę stołową (u mnie kopiasta) matcha i miksujemy do uzyskania jednolitej masy.

Do szklanki wlewamy zimne mleko (można dodać także kostki lodu) i szpatułką nakładamy na wierzch matcha pianę. Gotowe!

Matcha dalgona coffee jest przesmaczna, a do tego bardzo orzeźwiająca. Myślę, że latem będzie często gościć w moim jadłospisie. Można ją również przygotować używając ciepłego mleka, dla mnie jednak wersja na zimno jest optymalna. Pamiętajcie, aby do jej przygotowania użyć dobrej jakościowo matcha - nie tylko piękny kolor będzie gwarantowany, ale i wspaniały smak. Itadakimsu!


* W oryginalnym przepisie jest to 1/2 szklanki cukru białego.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Akan, czyli rzecz o Bronisławie Piłsudskim. I Ajnach.


Z osobą Bronisława Piłsudskiego pierwszy raz zetknęłam się w czasie studiów. Wcześniej miałam jakieś mgliste o nim pojęcie, ale dopiero na studiach poświęciłam mu nieco więcej uwagi. Od tamtej pory obiecywałam sobie, że zgłębię jeszcze bardziej jego historię, badania i kulturę samych Ajnów. Lata mijały, a ja wciąż jednak nie spełniłam tej danej sobie obietnicy. Obejrzałam film Śladami Bronisława Piłsudskiego, śledziłam i nadal śledzę projekt "Śladami Bronka" prawnuczki Józefa Piłsudskiego - Danuty Onyszkiewicz (polecam zajrzeć na stronę Stowarzyszenia im. Bronisława Piłsudskiego na FB), a jakiś czas temu mignęła mi gdzieś informacja o komiksie opisującym "etnografa, który ocalał od zapomnienia kulturę Ajnów". Nadal jednak nie sięgnęłam po książki o kulturze Ajnów. Chyba najwyższy czas je odkurzyć...

"(...) nie wiadomo, kim są, skąd pochodzą, jaką drogę przebyli, zanim znaleźli swoje miejsce. (...) Kim są? Być może ostatnimi potomkami mieszkańców tego świata, który zaginął, a zamieszkiwali go pierwsi ludzie. Ci, którzy potem rozeszli się po świecie. Język Ajnów byłby wtedy pierwszym językiem, a oni sami Atlantami, mieszkańcami Atlantydy Wschodu".

Kiedy w moje ręce trafiła książka Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, bardzo się ucieszyłam. Po pierwsze dlatego, że chciałam się w końcu więcej dowiedzieć o nim i o samych Ajnach. A po drugie, miałam już ochotę przeczytać coś dłuższego, jakąś monogatari, czyli powieść właśnie. :)


I przez pierwsze sto ileś stron przemknęłam jak burza. Chłonęłam każde słowo, każdy szczegół ówczesnej rzeczywistości, rozterki młodego Bronka i jego brata Józefa. Autor świetnie rysuje historyczne i kulturowe tło dzieciństwa, a potem młodości braci Piłsudskich. Obrazy te przeplatają się ze srogą rzeczywistością zesłańców, polityczną grą oraz nierówną walką z aparatem władzy. Wielowątkowość tej powieści zarówno przyciąga, jak i momentami przytłacza. Po tych pierwszych kilkudziesięciu stronach musiałam zwolnić, dawkować sobie kolejne rozdziały. I czekałam, kiedy Ci Ajnowie wreszcie się pojawią...

"Razem z Ussajro objeżdża ajnuskie wioski na południu wyspy i przeszukuje chaty kryte strzechami z trawy. Tubylcy dziwią się, dlaczego chce im płacić za stare naczynia z laki, maty, płaszcze, łuki, wiosła."

Poznajemy Bronka niejako od podszewki - jego dom rodzinny, pierwsze miłosne rozterki, rywalizacje z bratem. A potem szybką dorosłość, czasy zesłania na Sachalin i nową ścieżkę, która zapoczątkowała jego fascynację ludem Ajnów. Akan, czyli "starszy brat", jak go nazywali, zajmował się ich kulturą najpierw na Sachalinie (gdzie poznał innego zesłanego etnografa - Lwa Stenberga), a potem także na Hokkaidō. Zbierał wytwory kultury, które przekazywał do muzeów. Spisywał opowieści, pieśni, obyczaje i legendy. Wykonał setki fotografii Ajnów oraz sporządził nagrania za pomocą fonografu Edisona i woskowych wałków (przykładowe można przesłuchać tutaj). Jest także autorem słownika, w którym zamieścił ponad 10 tysięcy słów z języka ainu. Bronisław Piłsudski mieszkał wśród Ajnów, w wiosce Ai, ożenił się z Shinhinchou, z którą miał dwoje dzieci. Ich potomkowie żyją w Japonii po dziś dzień. Jego historia nie jest jednak tak romantyczna, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Rozdarty między dwoma światami i kulturami, ostatecznie porzucił kraj Ajnów i w 1906 roku wrócił do Europy. Ze swoją ajnuską rodziną nie spotkał się już nigdy.

"Zamierzam jakiś czas pomieszkać wśród Ajnów. Dobrze mi to zrobi, zajmę się ich życiem, skoro własnego nie mam. (...) Odwieszając na kołek reguły i prawa naszego świata, łatwiej będzie zrozumieć ich bez uprzedzeń. (...) zrobię wszystko, by nie zostać sędzią ich życia, ono bowiem wciąż napawa mnie na przemian zachwytem, obrzydzeniem i litością."
 


                       Komiks o Bronku (źródło)                                                    Tradycyjna szata ajnuska (źródło)  

To wewnętrzne rozdarcie Bronka przebija się stale na kartkach książki. Zauważają to również osoby z jego otoczenia - w tym bezimienny narrator powieści, którym okazuje się być Wacław Sieroszewski, pisarz i etnograf, autor miedzy innymi Dwunastu lat w kraju Jakutów. Bronisław Piłsudski sam sobie zadaje pytanie, czy to normalne, że tak dobrze czuje się wśród Ajnów, ludu dzikich dzieci, jak są oni postrzegani przez ludzi Zachodu*. Ajnowie go fascynują, ich świat tak odległy, od tego, co było mu znane, a jednocześnie tak spójny i hipnotyzujący.

Autor nakreślił wnikliwy portret Bronisława Piłsudskiego. Kilkanaście lat na zesłaniu zmieniło jego życie drastycznie - znalazł się w świecie sobie nieznanym, który z czasem stał się jego drugim domem. Cały czas jednak zmagał się z poczuciem utraty własnej tożsamości - czy wciąż był tym samym Bronkiem? A może stał się już kimś innym? Obcym? W pewnym momencie mówi nawet o wstydzie, gdyby jego rodzina, znajomi zobaczyli go takim, jakim się stał mieszkając wśród Ajnów. Tak daleko zapędził go los poza ramy swojej kultury. Jego życie zatoczyło koło - po powrocie do Europy Bronisław Piłsudski nigdy już nie spotkał swojej ajnuskiej rodziny.

Powieść ta to nie monografia dziejów Ajnów, jednak z opowiadanych historii można się wiele o nich dowiedzieć. Nie tylko o kulturze materialnej, rytuałach i obrzędach, ale także o ich uwikłaniu w konflikty innych,  walce o zachowanie swojego ja oraz przyjmowaniu japońskiego stylu życia. Niech przykładem będą tu kimona, w kontekście których nasz bohater pisze o "głębokiej infiltracji ajnuskich obyczajów". Nie będę tutaj przedstawiać historii relacji ajnusko-japońskich - zachęcam do zapoznania się z nimi na własną rękę. Ajnowie są częścią japońskiej historii i kultury, ale niestety bywają traktowani po macoszemu (chociażby niedoszłe tegoroczne Igrzyska Olimpijskie, których ceremonia otwarcia miała odbyć się bez zapowiadanego wcześniej występu ajnuskich tancerzy). Ajnowie i ich świat nie przestają fascynować... Jako ciekawostkę dodam tylko, że już w tym roku planowane jest otwarcie UPOPOY Narodowego Muzeum i Parku Ajnów.

Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim przywodzi na myśl powieści pozytywistyczne z szerokim kontekstem społecznym, wielowątkowością, narratorem i rozbudowanymi opisami. Nie do końca mnie taka literatura przekonuje - najczęściej po jakimś czasie to wszystko nieco mnie przytłacza, traci powiew świeżości i nie sięgam już po książkę z taką chęcią, jak na początku. Tutaj było podobnie. Przyznam, że chciałam, aby to Ajnowie byli głównymi bohaterami i tak naprawdę wolałabym czytać o nich od pierwszych stron. Nie jest to zarzut, ponieważ Akan... to powieść o Bronisławie Piłsudskim a nie o Ajnach i mogę tu mieć tylko małe ale do siebie, że liczyłam na coś trochę innego.


* Tutaj zachęcam do poczytania o antropologicznej koncepcji Innego. 

(Cyt. za: Paweł Goźliński, Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, Warszawa 2019, s. 85.)
(Cyt. za: Paweł Goźliński, Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, Warszawa 2019, s. 373.)
(Cyt. za: Paweł Goźliński, Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, Warszawa 2019, s. 405.)

(Cyt. za: Paweł Goźliński, Akan. Powieść o Bronisławie Piłsudskim, Warszawa 2019, s. 423-424.)

piątek, 3 kwietnia 2020

Chlebek bananowy z matcha


Chlebek bananowy kilka razy już miałam okazję zrobić. Jakoś nie pomyślałam, żeby dodać do niego herbaty matcha. Aż do teraz! Użyłam wysokiej jakości matcha, ale można użyć także takiej do gotowania/pieczenia.

Co porzebujemy:

mąka pszenna 200g
1 łyżeczka sody oczyszczonej
pół łyżeczki soli
50g brązowego cukru 
łyżka herbaty matcha 
masło 125g
3 dojrzałe banany
2 jajka
2 łyżki jogurtu naturalnego
2 łyżki mleka
preparowana komosa ryżowa (opcjonalnie)

Co robimy:

W misce łączymy mąkę, sól, sodę i herbatę matcha. Masło ucieramy z cukrem, dodajemy jajka i miksujemy. Do masy dodajemy mleko oraz jogurt i rozdrobnione banany. Wszystko delikatnie mieszamy i łączymy w misce z suchymi składnikami. Gotowe ciasto przekładamy do foremki wyłożonej papierem do pieczenia i posypujemy komosą. Pieczemy około godziny w 180 stopniach. I gotowe!


Chlebek wyszedł nieco ciemny (trochę mi się go przetrzymało w piekarniku...) i jak dla mnie nieco za słodki. Myślę, że następnym razem zrezygnuję z cukru w ogóle. Banany wystarczą. :) Chlebek świetnie się nadaje na śniadanie lub jako frykas do kawusi. Na pewno będę do tego przepisu wracać i go modyfikować, żeby było jeszcze bardziej zielono!