W ramach świątecznej laby, jak to zwykle, nadrabiam kilka tytułów filmowych. Na mojej liście od dawna był Narzeczony z Tokio (okropny tytuł, wiem...). Lubię francuskie/belgijskie kino, w tym filmy opowiadające o Japonii lub z Japonią w tle, więc i ten film chciałam obejrzeć. Dodam jeszcze, że Narzeczony z Tokio jest adaptacją filmową autobiograficznej książki Ani z widzenia, ani ze słyszenia Amelie Nothomb, którą czytałam dawno temu. I w sumie mi się podobało - z pisaniem pani Nothomb mam trochę kłopot, bo czyta mi się jej powieści świetnie, są pisane z humorem i refleksją, ale obraz przedstawiony Japonii jest dla mnie nieco zbyt groteskowy i przekrzywiony, żeby nie napisać histeryczny. Czasami.
Fabuła toczny się wokół relacji dwójki młodych ludzi - Amelie i Rinri. Ona, Belgijka urodzona w Japonii i wychowana poza nią, wraca po kilkunastu latach do korzeni. On, Japończyk, syn bogatych rodziców, miłośnik Francji i filmów o yakuza. Amelie daje ogłoszenie o lekcjach francuskiego, na które Rinri odpowiada i tak zaczyna się ich tokijski romans.
Fabuła nie wydaje się może zbyt porywająca, ale historia jest naprawdę dobrze podana, z dobrą muzyką i świetnym okiem kamery. Bohaterowie do mnie przemówili, uwierzyłam w ich historię, mimo że była trochę naiwna i oniryczna - nieco jak marzenie senne w Tokio. Samo miasto w filmie także mi się podobało - zresztą nie tylko Tokio, ale i inne japońskie miejsca, np. górzyste tereny w śniegu, w tym i sama Fuji-san. Film oglądało się przyjemnie, także z estetycznego punktu widzenia. Wszystko tworzyło zgrabną całość. Do obejrzenia! :)
Tak właściwie powinno być Narzeczona... bo dodatkowe e na końcu to rodzaj żeński. Amelie Nothomb uwielbiam, więc może się skuszę na film.
OdpowiedzUsuńPolski tytuł to jednak "Narzeczony...", ciekawe. :) Film jest lekki, łatwy i przyjemny, więc myślę, ze warto.
UsuńJa podróżuję do Japonii, tutaj nagrywam kanał na YT JapolTV, oprowadzamy po japońskiej kulturze. Kanał z rzetelnymi informacjami.
OdpowiedzUsuń