W Japonii są dwie rodziny, których nie możesz opuścić: yakuza i rodzina cesarska.
Sięgnęłam po tę książkę, bo pomyślałam sobie, że może warto dowiedzieć się czegoś o rodzinie cesarskiej. Co prawda tutaj przez pryzmat więzionej księżniczki, ale wybór ten był świadomy. :) Nie przepadam za biografiami i przeczytałam może kilka jak na razie. Ta mnie też nie zachwyciła, a w większości znudziła - nie jestem ani fanem cesarskiej rodziny, ani tym bardziej łowcą skandali. :)
Jest tu sporo informacji o Masako i jej cesarskim małżonku, ich dzieciństwie, edukacji etc., a także o tym, jak działa dwór zarządzany przez wzbudzających postrach przedstawicieli Kunaicho.
Odwiedziliśmy Spotkania jedynie w ramach niedzielnego spaceru. Tym razem już całkowicie zrezygnowaliśmy z wykładów - pogoda nie zachęca do spędzania dnia w zamkniętych czterech ścianach. Zerknęliśmy jednak do Ratusza, aby obejrzeć wystawę zdjęć z Japonii z 1934 roku. Wspaniałe.
Autora zdjęć interesowały nie tyle zabytki, krajobrazy etc., co ludzie uchwyceni w pewnym momencie dnia. Zajmujący się swoimi codziennymi sprawami. To jedno z moich ulubionych zdjęć. Obraz praktycznie już nie-do-uchwycenia w japońskim świecie...
Do kupienia album zawierający zdjęcia z wystawy (chotto drogi) i zestaw pocztówek (już taniej :)). Polecam!
Postanowiliśmy podejść do tegorocznych Spotkań bardzo selektywnie. Jakoś tak nam się nie chciało dziś siedzieć i słuchać. Mimo to najpierw udaliśmy się do Ratusza, gdzie wysłuchaliśmy wykładu pani Joanny Bator "Zgubić się w Tokio. Japońska stolica bez przewodnika". Temat zapowiadał się ciekawie i niewątpliwie takim się okazał, ale dla osób, które nigdy w Tokio/w Japonii nie były i jest to dla nich coś nowego. W Ratuszu obejrzeć tez można wystawę małą kolekcję kimon.
Następnie udaliśmy się do naszego beloved miejsca zwanego Darea, aby bardziej jeszcze wczuć się w japoński klimat. ;) A wczuwaliśmy się między innymi za pomocą tego oto sushi:
Po sutym posiłku wstąpiliśmy do Mediateki, aby rzucić okiem na nasze małe dziełko trochę tu kiepsko wyeksponowane, ale jest. :) Po drodze podziwialiśmy małą kolekcje lalek kokeshi.
W Japonii hanami. Moje niespełnione wciąż marzenie podróżnicze. W zamian małe skrawki hanami w smętnej piosence made in Japan. :)
na mo nai hana ni wa namae wo tsukemashou kono yo ni hitotsu shika nai fuyu no samusa ni uchihishigarenai you ni dareka no koe de mata okiagareru you ni tsuchi no naka de nemuru inochi no katamari ASUFARUTO oshinokete au tabi ni itsumo aenai toki no sambishisa wakeau futari taiyou to tsuki no you de mi no naranai hana mo tsubomi no mama chiru hana mo anata to dareka no kore kara wo haru no kaze wo abite miteru sakura no hanabira chiru tabi ni todokanu omoi ga mata hitotsu namida to egao ni kesareteku soshite mata otona ni natta oikakeru dake no kanashimi wa tsuyoku kiyoraka na kanashimi wa itsumademo kawaru koto no nai nakusanaide kimi no naka ni saku Love... machi no naka mikaketa kimi wa samishige ni hitogomi ni magireteta ano koro no sunda hitomi no oku no kagayaki toki no hayasa ni yogosarete shimawanu you ni nani mo hanasanaide kotoba ni naranai hazu sa nagashita namida wa ame to nari boku no kokoro no kizu iyasu hito wa mina kokoro no kishibe ni tebanashitakunai hana ga aru sore wa takumashii hana ja naku hakanaku yureru ichirin ka hanabira no kazu to onaji dake ikite yuku tsuyosa wo kanjiru arashi fuku kaze ni utaretemo yamanai ame wa nai hazu to sakura no hanabira chiru tabi ni todokanu omoi ga mata hitotsu namida to egao ni kesareteku soshite mata otona ni natta oikakeru dake no kanashimi wa tsuyoku kiyoraka na kanashimi wa itsumademo kawaru koto no nai kimi no naka ni boku no naka ni saku Love...
Że wiosna. Że zielono się robi. Że przeprowadzka się szykuje. Odnalazłam w gąszczu stron i okładek album, który dawno temu, na samych początkach słodkich :), dostało mi się od L.
Więc teraz szukam inspiracji. :) Kolory ziemi, przestrzeń, japoński minimalizm. To lubimy. Bambus, drewno, a za oknem futurystyczny blask neonowego Tokio.
To, co pokazuje nam wydawnictwo Taschena, może zachwycić i mnie zachwyca.
Jakże inne jednak Tokio ukazuje nam na swoich zdjęciach Kyoichi Tsuzuki w swoim albumie Tokyo: a certain style.
Rzeczy. Wszędzie mnóstwo rzeczy. A gdzieś między nimi malutka przestrzeń mieszkalna. Niesamowicie się to ogląda. Podgląda wręcz, gdyż z tych wszystkich przedmiotów wyłania się skrawek charakteru ich właścicieli.
W polskiej reality trzeba będzie spróbować połączyć te dwie sprzeczności - małą przestrzeń z dużym bagażem. Prawie jak w Japonii. :) Albumy polecam!
Na kulinarnej mapie Katowic pojawiło się nowe skośne miejsce. Restauracja Narada nie powaliła mnie może wystrojem, bo znowu jest typowo i jak dla mnie trochę za biało-pustawo, ale plusem są na pewno tatami w jednym pomieszczeniu, gdzie można zajadać sushi siedząc "po japońsku". Szkoda tylko, że stoliki są o wiele za wysokie, żeby było wygodnie...
Menu na razie nie jest imponujące, ale można sobie zażyczyć masaż. Menu ma być stopniowo rozbudowywane. Zasugerowałam tempurę. :)
W związku z tym, że chciano spróbować sushi, zamówiliśmy mały zestaw składający się z kilku różnych rodzajów tego japońskiego przysmaku. A zestaw wyglądał tak:
Smacznie było. Nawet imbir jakoś tak nawet był dla mnie zjadliwy tym razem.
Podsumowując. Fajnie, że takie miejsca, jak Narada się pojawiają. Mimo kilku niedociągnięć, ale ja się czepiam :), warto. Mnie przekonali już niemal na wstępie podając na stół gorące oshibori. :)
Korzystając z wiosny, która w końcu nadeszła, wybraliśmy się za Wrocław. Naszym punktem docelowym był Kraków, ale po drodze spędziliśmy chwil kilka na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego, gdzie między innymi L. ratował żaby. :)
Kiedy w słonecznej aurze dotarliśmy do Krakowa, pierwszym naszym przystankiem było Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, gdzie podziwialiśmy czarki, kimona i utensylia związane z ceremonią herbacianą. Wystawę można oglądać do 3 maja. Polecam!
Następnie, jak przystało na mieszczuchów spoza Krakowa, udaliśmy się na spacer bardzo nam znanym szlakiem. :) Po drodze zahaczając o wystawę poświęconą twórczości Jacka Malczewskiego. Jak się okazało, wystawa była bardziej o twórcy niż o jego dziełach. :)
Na rynku byliśmy świadkami prawdziwej wojny... na poduszki. :) Studencka brać okładała się, aż pierze latało, kurzyło się i osiadało na wszystkim. Łącznie z nami. :)
Po takich emocjach musieliśmy znaleźć sobie jakiś cichy kącik. Udało się. Na ulicy Jagiellońskiej przy numerze 15-tym jest takie miejsce. Cisza, spokój, turystów brak prawie, a w kawiarni "U pęcherza" można i swój własny napełnić. ;)