moje

czwartek, 29 stycznia 2015

Silent City


Całkiem przypadkiem (znowu!) trafiłam na film, którego akcja dzieje się w Japonii. Więc zobaczyłam. :) Tak pokrótce. Do Japonii wiedziona swoją pasją do filetowania ryb (!) przyjeżdża młoda Holenderka, Rosa. Nie bardzo odnajduje się w nowym otoczeniu, a do tego jej sytuacja finansowa staje się coraz gorsza - jako najmłodsza stażem i wciąż ucząca się, za swoją pracę nie otrzymuje wynagrodzenia. Musi znaleźć więc dodatkowe zajęcie. I zatrudnia się jako hostessa.

Gdzieś już to się czytało lub widziało, prawda? Nowością jest pasja filetowania ryb, która zaprowadziła naszą bohaterkę na drugi koniec świata. Reszta historii jest, niestety, sztampowa, ograna, a tym samym nudna. Niestety, nawet pasja głównej bohaterki nie do końca do mnie przemówiła. Być może również dlatego, że nie do końca uwierzyłam, że Rosa nad życie kocha filetować ryby i o niczym innymi nie myśli, marzy ani śni.

Byłam świeżo po obejrzeniu tego filmu, kiedy trafiłam na warsztaty sushi z Sebu Sushi, gdzie między innymi uczono nas jak filetować łososia. Nie odkryłam w sobie pokładów jakiejś szczególnej pasji do tego zajęcia, ale lepiej zrozumiałam, "o co w tym wszystkim chodzi". Mimo to nadal sceptycznie do fascynacji Rosy rybami podchodzę. Silent City można obejrzeć, ale niekoniecznie trzeba. :)


sobota, 24 stycznia 2015

Sushi warsztaty z Sebu Sushi


Kilka dni temu miałam okazję wziąć udział w warsztatach sushi we wrocławskim Studiu Kulinarnym Browar Mieszczański. Spotkanie poprowadził sushi duet, który już od dawna lubię i któremu kibicuję - Sebu Sushi. Uwielbiam ich autorskie rolki, np. Szczepana. Zachęcam do spróbowania - Sebu Sushi spotkać można na Restaurant Day, a kolejna okazja nadarzy się do tego już w lutym. Dzielnie towarzyszyła mi M. z Made In Japan, bez której niektóre zdjęcia nie mogłyby powstać, bo mając do wyboru rolowanie lub fotografowanie na pewno wybierałabym to pierwsze dużo częściej. :)


Wracając do warsztatów. Spotkanie zaczęło się punktualnie o 18:00, ale już wcześniej można było podglądać przygotowania, a nawet pomagać w miarę swoich możliwości. Nasi sushi masterzy wprowadzili nas krok po kroku w rolowanie - od płukania i gotowania ryżu, po krojenie ogórka czy filetowanie łososia.


Kuchnia bywa brudna... Wiadomo, jak sushi, to musi być i surowa ryba. Oczywista oczywistość, jednak miałam tylko kilka razy okazję zjeść sushi z surową rybą - sama nigdy takiego nie przygotowywałam (ryba zawsze była wędzona lub pieczona). Tym razem była okazja do spróbowania sushi z surowym łososiem oraz okoniem morskim. Wcześniej jednak trzeba było rybę oczyścić, usunąć ości specjalną pincetą i w odpowiedni sposób pokroić.







Do sushi użyliśmy nie tylko surowego łososia, ale również łososia usmażonego w tempurze. Świetne i szybkie rozwiązanie, które może być alternatywą dla pieczenia. Sekretem tempury, jak się okazało, jest wysoka temperatura - a właściwie utrzymywanie wysokiej temperatury na stałym poziomie. Ciężko to osiągnąć bez odpowiedniego sprzętu, dlatego wciąż mam kłopot z własną tempurą. :)




Był również szybki kurs tamagoyaki na okrągłej patelni. Okazało się, że spokojnie można zrobić nieokrągły omlet bez posiadania patelni kwadratowej. Na pewno spróbuję, bo dawno już tamagoyaki nie robiłam, a teraz może w końcu mi się uda. Lepiej. :)




Kiedy wszystko było już przygotowane, ugotowane, pokrojone etc., mogliśmy przystąpić do pracy. Każdy miał przygotowane stanowisko, a na nim deska, nóż, ściereczka, i obowiązkowa miska z wodą. Zrezygnowano z rękawiczek jednorazowych, co mnie ucieszyło, bo wolę rolować sushi gołymi rękami. :) Każdy uczestnik dostał również gustowny fartuszek i można było zaczynać.




Pod okiem mistrzów udało nam się zrolować futomaki, hosomaki z łososiem i ogórkiem, uramaki, californiamaki, zrobić nigiri z krewetką, łososiem, omletem, suszonym pomidorem i okoniem morskim, a także gunkanmaki z tatarem z łososia. Wszystko wyszło pyszne, a ja coraz bardziej przekonuję się do nigiri, rodzaju sushi, który chyba najmniej lubię. :) Nowością dla mnie było nigiri z suszonym pomidorem i na pewno jeszcze powtórzę tę kombinację z jakąś rybką. A także pierwszy raz robiłam gunkanmaki z tatarem. Dobrze zrobiony tatar (z łososia) nie jest zły. :)




Kolejnym etapem była konsumpcja przy kominku z lampką wina. Po zadowolonych twarzach współrolujących widać było, że wszystkim smakuje. Część sushi faktycznie spałaszowałam na miejscu, ale musiałam wypełnić też bento boxa, aby móc zjeść sushi i na drugi dzień w pracy. Tak, sushi na drugi dzień nie jest już takie dobre, ale wciąż na tyle pyszne, że zjadam je z wielką chęcią. Zresztą nie tylko ja. :)





To były moje drugie warsztaty sushi (o pierwszych można poczytać tutaj) i znowu nauczyłam się czegoś nowego. Fajnie było podpatrzeć, jak sushiują inni, dostrzec pewne niuanse i techniki, które na pewno będę wykorzystywać, a także przekonać się, że można rolować sushi bez używania maty. Itadakimasu!

środa, 21 stycznia 2015

Kaguya-hime no Monogatari


Nominacja do Oskara zmobilizowała mnie w końcu do obejrzenia niedawnej produkcji Studia Ghibli Kaguya-hime no Monogatari (かぐや姫の物語), czyli Opowieści o Księżniczce Kaguya. Animacja oparta jest na starej legendzie o zbieraczu bambusa, który znajduje w jednym z nich dziecko i wraz  żoną postanawia je wychować jak swoje własne (można o niej poczytać tutaj). Sama historia jest znana i w sieci można ją przeczytać na najróżniejszych stronach, skupię się więc na samej animacji. Ponieważ nie tyle ujęła mnie przedstawiona historia, co sposób, w jaki animacja została zrealizowana. 

Produkcje Studia Ghibli zawsze ceniłam między innymi za przywiązanie do szczegółu - jest to widoczne głównie na drugich planach, które potrafią być upstrzone detalami. Kto ogląda animacje Studia Ghibli, wie, o czym mówię. Znana jest również kreska używana w animacjach i generalnie wiemy już czego się spodziewać zanim jeszcze jakąś animację Studia Ghibli zdążymy zobaczyć. W Kaguya-hime no Monogatari wszystko jest inne.


Wizualnie to majstersztyk. Oglądając miałam wrażenie, że każdy kadr jest malowany akwarelami tuż przed moim oczami. Obraz się nieco rozmywa, jest bardzo dynamiczny i nie do końca określony, a nawet napisałabym niedokończony. Piękne kadry, wodniste kolory i muzyka idealnie ze sobą współgrają oraz podkreślają emocje głównej bohaterki. Nie napiszę, że jest to najlepsza animacja Studia Ghibli, ale na pewno jedna z najbardziej interesujących i jedna z najpiękniejszych. 



Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Polecam!

środa, 14 stycznia 2015

Bushi no Kondate, czyli samuraj w kuchni


Zacznę od tego, że to bardzo fajny film. Już na samym początku mnie zainteresował, ponieważ nie miałam pojęcia, że w dawnej Japonii istniało stanowisko "kuchennego samuraja". Nie jest to również prosta love story, gdyż historie bohaterów są dosyć skomplikowane.

Na początku poznajemy Haru, utalentowaną w sztuce kulinarnej dziewczynę, która służy damie dworu Shinnyoin. Jest przez nią wysoko ceniona i lubiana. Jej talent kulinarny zostaje zauważony przez Funakiego, który zarządza kuchnią na dworze. Postanawia on adoptować Haru i wydać ją za mąż za swojego młodszego syna Yasunobu. Funaki potrzebuje następcy, którym, po tragicznej śmierci najstarszego syna, stał się Yasunobu. Ten jednak niechętny jest planom ojca, gdyż wyżej od noża kuchennego ceni sobie ostrze miecza. Zadaniem Haru jest nauczyć sztuki kulinarnej krnąbrnego Yasunobu, aby godnie mógł reprezentować swój ród. A w tle samurajskie rozgrywki, kunszt japońskiej kuchni i niedoszły romans. Zapowiada się ciekawie, czyż nie? :)


Bushi no Kondate to również wizualnie ładny film. Dużą wagę przykłada się tu oczywiście do jedzenia, a w szczególności do kulinarnych tradycji rejonu czy też prowincji Kaga. Jeden z wątków to podróż młodego małżeństwa w poszukiwaniu regionalnych smaków i specjałów. Dzięki temu mamy wgląd w najbardziej wyszukane i charakterystyczne składniki tej kuchni. Można zgłodnieć. :)


Polecam! Niekoniecznie na pusty żołądek. :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Kolorowanki... dla dorosłych


W dzieciństwie uwielbiałam kolorować i miałam całe stosy najróżniejszych kolorowanek. Nie przypuszczałam, że ta pasja jeszcze kiedyś się we mnie odrodzi. :) A to za sprawą mojej Mamy, która jakiś czas temu zaczęła kupować kolorowanki dla dorosłych - takie "anti-stress", żeby nie było niedomówień. :) Okazało się, że można kupić kolorowanki o najprzeróżniejszej tematyce, w tym i japońskiej. A więc Mikołaj przyniósł. :)


Pierwsza, Inspiration Japon, to 70 kart z różnymi japońskimi motywami. Niektóre są bardzo złożone, inne mniej, ale wszystkie mają sporo elementów do pokolorowania. Kolorowanka jest ładnie wydana, na grubych stronach, a zapełnienie każdej z nich na pewno zabiera sporo czasu. Na pewno się o tym przekonam. Wkrótce. :)


Druga, Hokusai, to pięknie wydana kolorowanka z reprodukcjami japońskiego mistrza. Pierwsze strony to instrukcja oraz kolorowe obrazy, które w drugiej części przedstawione są w formie do pokolorowania. Niezłe wyzwanie. :)



Zachwycona jestem tym pomysłem i jak tylko znajdę chwilę, to będę się odstresowywać. :) Nawet znalazłam stary, ale nienaruszony zestaw chińskich kredek - będzie się działo. :)


Obie kolorowanki wydało francuskie wydawnictwo Larousse. Jednak wiele innych wydawnictw również ma w swojej ofercie kolorowanki. Nie tylko "japońskie". Polecam na długie zimne wieczory. :)

sobota, 3 stycznia 2015

Sushi socks, czyli one naprawdę istnieją


Jakiś czas temu Internet obiegły zdjęcia skarpetek do złudzenia przypominających sushi. Przynajmniej po złożeniu. :) Chyba Św. Mikołaj również te zdjęcia widział i postanowił sprawić mi chociaż jedną parę. :) Dostałam więc ładnie zapakowane dwa kawałki sushi (z tuńczykiem?) - była również kulka wasabi i imbiru marynowanego. A nawet baran! Czyli kawałek zielonego plastyku imitującego trawę. :)


Sushi socks nieco już spowszedniały i obecnie są produkowane także poza Japonią. Rodzajów ich jest od groma - wystarczy wpisać w sieci hasło "sushi socks" i nacisnąć "grafiki". Tak, jak zrobiłam to tutaj. Obecnie można je kupić wszędzie, np. tutaj, a w Polsce, np. tutaj. Ja swoje z chęcią założę. I to nie raz. :)


Urokowi sushi socks uległa nawet urocza japońska starsza pani z kanału Cooking with Dog - nawet rozdawała kilka par. :)