moje

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Matcha, domowe parzenie


Matcha jest coraz popularniejsza poza Japonią. Również w Polsce coraz częściej można spotkać się z matcha latte czy matcha sernikami w kafejkach. Polski Starbucks niedawno także wprowadził do swojego menu matcha latte - nie ukrywam, że mnie to cieszy, bo ten smak, zawsze przywołuje mi na myśl Japonię.


Bardzo długo zbierałam się do parzenia domowego - zawsze wydawało mi się, że mi nie wyjdzie, że to jednak "wyższa szkoła jazdy" etc. Brakowało mi też specjalnych utensyliów.* Dopiero dwa lata temu zaopatrzyłam się w chasen (bambusowy pędzel), który postanowiłam przywieźć sobie z Japonii z ręcznej produkcji rodziny, która zajmuje się tym od dziesiątków, jeśli nie setek lat. Chawan (czarka) oraz yuzamashi (naczynie do studzenia wody - tak naprawdę używam do tego również czarki) kupiłam na Festiwalu Ceramiki także w Japonii i cały lot powrotny do domu zastanawiałam się, czy dowiozę je w jednym kawałku. 

 Moje yuzamashi pieszczotliwie zwane nocnikiem. :)

Z kolei chashaku (bambusowa łyżeczka), kusenaoshi (podstawka pod pędzel, która służy do jego suszenia oraz pomaga utrzymać kształt pędzla) oraz pudełko na matcha kupiłam w Polsce. A skąd matcha? Oczywiście z Wazuki! Miałam to szczęście, że zostałam obdarowana kilkoma opakowaniami organicznej matcha od Osamu-sana z Wachaen, z którym miałam przyjemność pracować podczas wolontariatu. Matcha ma piękny kolor i wspaniały aromat. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak zapasy się skończą...

Tak wygląda więc mój zestaw startowy. :)


Parzenie jest tu terminem umownym. Matcha tak naprawdę nawet nie do końca rozpuszcza się w wodzie - chasen służy właśnie temu, aby wodę wymieszać z matcha i w ten sposób przygotować ją do wypicia. Dlatego matcha pita jest od razu, na świeżo. Warto również zaopatrzyć się w sitko i przesiać matchę do czarki, co zapobiega powstawaniu grudek. Furui (japońskie sitko) mam w planach, ale moim zdaniem można się bez niego obejść lub użyć każdego innego, jakie mamy pod ręką.


Domowe parzenie to nie ceremonia herbaciana. Nie musimy więc trzymać się etykiety, a jedynie zasad przygotowywania matcha. O czym należy pamiętać? 

1. Matcha, która chcemy przygotować, powinna być wysokiej jakości - nie używamy takiej do gotowania/pieczenia.
2. Matcha może być przygotowana na dwa sposoby: usucha ("cieńsza", rozwodniona wersja) lub koicha (gęstsza wersja). 
3. Temperatura wody jest najistotniejsza - w przypadku usucha, a taką matcha przygotowuję w domu, powinna mieć ok.70 stopni C. Jeśli nie mamy termometru, używamy naczynia do schłodzenia wody.


Mając już odpowiednie utensylia i wiedzę, przystępujemy do działania. Gotujemy wodę. Odmierzamy ok. 70ml i wlewamy do yuzumashi. Odczekujemy kilka minut lub przelewamy wodę 3-4 razy, aby ją ostudzić. Do czarki wsypujemy dwie łyżeczki matcha i zalewamy gorącą wodą.



A następnie... mieszamy. W gruncie rzeczy chodzi pianę. :) Jeśli przygotowujemy usucha, energicznie mieszamy pędzlem używając nadgarstka i rysując kształt powtarzanej litery "W" czy też "M", czyli po prostu zygzaka. Niektóre teorie mówią, że należy tworzyć ruchem pędzla znak hiragany "no". Matcha ma nam się spienić, być lekka, puszysta z wieloma pęcherzykami powietrza. Nie jestem mistrzem w mieszaniu, wymaga to wprawy i siły, ale mam zamiar ćwiczyć i ćwiczyć, i ćwiczyć...




Matcha gotowa! Dla takiego matchaholika jak ja każdy dzień bez matcha powinien być dniem straconym, więc mam zamiar przygotowywać ją dużo częściej niż dotychczas. A niedługo opowiem Wam o innych rodzajach matcha. Nie tylko tej zielonej. :)

* Oczywiście, można się bez nich obejść, jednak wychodzę z założenia, że nie warto. Podstawowe utensylia można kupić już w Polsce - nie tylko ładnie wyglądają, ale naprawdę się przydają, jeśli chcemy wypić matcha w domowym zaciszu.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Midnight Dinner: Tokyo Stories


Lubię filmy, w których dużą role odgrywa jedzenie. A kino japońskie mam wrażenie tym się trochę charakteryzuje - wiele opowieści skupia się wokół jedzenia, które bywa motywem przewodnim, jak na przykład w znanym Tampopo.Nie przypominam sobie żadnego filmu czy animacji, która widziałam, bez chociażby jednej sceny w japońskiej knajpce czy kuchni podczas pory posiłku, przygotowywania czy konsumowania. 



Shinya Shokudō (深夜食堂) to serial obyczajowy, którego akcja kręci się w głównej mierze wokół jedzenia i ludzi. Niepozorna mała knajpka, w której klient dostanie to, na co akurat ma ochotę. Jeśli tylko składniki są dostępne. Każdy gość to osobna historia związana z konkretnym daniem. Jedzenie często przywołuje wspomnienia - ulubiona potrwa czy smak przenosi nas np. do czasów dzieciństwa. Wydawać by się mogło, że omuraisu (omlet z ryżem) czy hamu-katsu (kotlety z szynki) są tylko przyczynkiem do snucia opowieści. Jednak same potrawy również grają główną rolę. W każdym odcinku dowiadujemy się, czym są i jak je przyrządzić. Mniej więcej. :)


Jak to często bywa z japońskimi produkcjami, najpierw była manga autorstwa Yarō Abe. Nie jestem miłośniczką, więc i tej nie przeczytałam, ale muszę przyznać, że kreska mnie zaintrygowała i być może kiedyś do niej sięgnę. Manga jest dostępna również online tutaj.



Opisywany przeze mnie sezon jest tak naprawdę czwartym z kolei i stworzonym przez Netflix. Wcześniejsze serie powstawały od 2009 roku i zyskały w Japonii ogromną popularność. Mam zamiar również je obejrzeć, bo z japońskim jedzeniem mam same tylko dobre wspomnienia. A za niektórymi smakami tęsknie niezmiennie. :)


Itadakimasu! :)