moje

sobota, 29 października 2016

Warsztaty Herbaty - Japonia w Studio Kulinarne Browar Mieszczański


Kiedy zobaczyłam na Facebook'u to wydarzenie Studia Kulinarnego, nie wahałam się ani chwili - wiedziałam, że muszę i bardzo chcę wziąć w nich udział. W naszym kraju nie mamy zbyt wielu okazji, aby nauczyć się czegoś o herbatach, a tym bardziej ucieszyłam się z takiej możliwości, gdy okazało się, że warsztaty będą poświęcone tylko herbatom japońskim. Dla mnie był to także sentymentalny powrót do niektórych smaków poznanych rok temu w czasie herbacianego wolontariatu w Wazuce.


Prowadzącym był znany mi już Piotr Mońka, herbaciarz i właściciel wrocławskiej herbaciarni ortodoksyjnej Czajownia. Na początku warsztatów przedstawił nam dosyć napięty plan, który mimo lekkich zawirowań i pośpiechu udało się w pełni zrealizować, oraz poczęstował nas znana już mi herbatą z listków drzewa wiśniowego. Sakuracha (桜茶) już dawno skradła moje kubki smakowe. Podczas, gdy my zachwycaliśmy się herbata, Piotr zajmująco opowiadał o herbacianym świecie, historii herbaty i produkcji herbat zielonych w Japonii. 

Sakura, herbata powitalna z listków drzewa wiśniowego


Zestaw herbacianego mastera

Mieliśmy okazję poczuć się jak na prawdziwej japońskiej giełdzie herbacianej. Tasting herbat wygląda zgoła inaczej niż można by się tego spodziewać. Herbaty są zalewane wrzątkiem, a testujący za pomocą sitka i zmysłu węchu wybierają najlepsze herbaty. W ten sposób wyszukuje się defekty w herbatach i tym sposobem dokonuje się wyboru, które zakupić. Smak nie ma tu żadnego znaczenia.




Po tym wprowadzeniu mieliśmy okazję napić się herbaty, która nie należy do moich ulubionych. Kabusecha jest bardzo aromatyczna i właściwie jestem w stanie ją wypić ze smakiem dopiero przy trzecim parzeniu. :) Mieliśmy okazję spróbować jej na ciepło i na zimno.



Kabusecha parzona na zimno (na kostkach lodu)

Zestaw małego zaparzacza
 
Kabusecha przed i po parzeniu 


Nadszedł czas na bardzo wyczekiwany przeze mnie moment, czyli przygotowanie herbaty matcha. Piotr pokrótce omówił utensylia oraz zaznaczył, że nie będzie to ceremonia herbaciana. Ucieszyło mnie to, ponieważ również jestem zwolenniczką odczarowywania tej herbaty i jestem przekonana, ze może być ona pita na co dzień. Utensylia były mi już znane, ale pierwszy raz miałam okazję zobaczyć i użyć specjalnego sitka do przesiewania matcha.

Zestaw do przygotowania matcha

Wysokiej jakości matcha ceremonialna z Kioto
 
Sitko do przesiewania matcha


Piotr przygotował dla nas pierwszą czarkę tłumacząc krok po kroku, co należy robić. Przygotowanie matcha wymaga specjalnej techniki mieszania pędzlem tak, aby powstała pianka. Ręką powinna pozostać w bezruchu, a pracować powinniśmy tylko nadgarstkiem. Ponoć należy nim kreślić znak hiragany no - . :)


Spróbowałam swoich sił. Ostatnio miałam okazję przygotować matcha rok temu będąc w Wazuce i wtedy pamiętam, że wymagało to ode mnie sporo wysiłku. Tym razem poszło łatwiej. Muszę w końcu wygrzebać swoje utensylia i zacząć pić matcha na co dzień.





Pycha!!! :) Przygotowanie matcha nie jest bardzo skomplikowane, ale niewątpliwie wymaga specjalnych narzędzi, nieco siły i wprawy.  Na świecie pojawiła się nowość, a mianowicie matcha instant. Widziałam już takie wynalazki i przyznaję, że podchodzę do nich nieco sceptycznie. Będę miała okazję wypróbować jeden z nich. Takada-san, który jest nauczycielem Piotra i na którego spotkaniach miałam okazję być, podarował nam swoją wariację na temat fast matcha. :)


Każdy uczestnik warsztatów miał także okazję zaparzyć wybraną przez siebie herbatę. Do wyboru była między innymi czarna i zielona herbata z listkami wiśni, genmaicha (z prażonym ryżem) oraz hōjicha. Nie mogłam sobie odmówić zaparzenia tej ostatniej. Hōjicha skradła moje kubki smakowe rok temu. Podobnie jak matcha można ją nie tylko pić, ale używać w kuchni w sproszkowanej formie. Parzenie tej herbaty nie wymaga zbyt wiele zachodu i można ją potraktować trochę po macoszemu.





Ale nie samą herbatą człowiek żyje. :) W czasie warsztatów przygotowaliśmy specjalność wrocławskiej Czajownii, którą wymyślił Takada-san. Były to Pity Takada. Czyli pszenne pity wypełnione liśćmi wcześniej zaparzonej kabusecha. Liście należy podsmażyć na patelni z dodatkiem oliwy i sosu sojowego. Gotowe!


Na słodko udało nam się przygotować aż trzy desery matcha. Matcha kule z wiórek kokosowych, kruche ciasteczka (z większą i mniejszą ilością matcha) oraz lody. A do tego wszystkiego Ania z Sebu Sushi przygotowała dla wszystkich przepyszne zestawy z moją ulubioną rolką Szczepanem. :)


Jak zawsze pyszne sushi od Sebu Sushi

Masa z wiórek kokosowych do matcha kul
 
Lepimy!

Idealne do zielonej herbaty
 
Seba pomagał przygotować ciasto na ciasteczka :)


Dla mnie małym odkrycie był matcha olej, który dodaje się głównie do lodów. Oczywiście można go używać i w inny sposób, np. do wyżej przedstawionych matcha kul. Do lodów jednak pasuje idealnie i sprawia, że smakują i wyglądają zabójczo. :)



Zmysły podczas warsztatów pracowały na pełnych obrotach. Mieszały się herbaciane smaki, zapachy, kolory i konsystencje listków. W ciągu tych kilku godzin zostaliśmy dobrze wprowadzeni na herbacianą ścieżkę i mogliśmy wybrać na niej to, co nas najbardziej zainteresowało. Warsztaty były świetna lekcją i na pewno do wielu z poznanych herbat będę jeszcze wracać. Czekam już na kolejne herbaciane spotkanie!

Trzy herbaciane muszkieterki, czyli Ania (Sebu Suhsi), Monika (Matsumi) i ja. :D 

niedziela, 23 października 2016

Avant Art Festival Odsłona Japońska a.d. 2016

 Dla mnie było to spełnienie marzenia 
 Kostas Georgakopulos, dyrektor festiwalu

Kiedy dowiedziałam się, że w tym roku Avant Art Festival będzie poświęcony tylko i wyłącznie Japonii, było to dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Miłym - wiadomo, bo Japonia. Zaskoczeniem - bo nie spodziewałabym się, że uda się zorganizować tak świetne wydarzenie, zaprosić tylu wspaniałych artystów, a to wszystko w japońskim klimacie. Dzięki organizatorom miałam możliwość uczestniczenia we wszystkich koncertach, pokazach filmowych etc. I udało mi się zobaczyć prawie wszystko. Było to niesamowite przeżycie. I bez zbędnej przesady muszę stwierdzić, że była to jedna z najlepszych imprez, w jakiej miałam okazję wziąć udział. 

Wystawa zdjęć Gin Satoh

Muzyczna odsłona Avant Art była mocnym, czasami wymagającym, i zaskakującym dla mnie doświadczeniem. Miałam okazję zobaczyć na żywo i posłuchać japońskich twórców, których inaczej mogłam nigdy nie mieć szans poznać bliżej. Nie bez powodu oddzielam te dwa zmysły - niejednokrotnie koncerty uderzały mnie nie tylko dźwiękami, ale i imidżem twórców. Od mistrza improwizacji Keiji Haino, który skojarzył mi się z japońskimi wiedźmami górskimi yamamba, po Buffalo Daugther, niepozornie wyglądające Japonki, które można by minąć na ulicy w ogóle nie podejrzewając, że to frontmenki muzycznego bandu, czy Phew, której nigdy nie podejrzewałabym o bycie współtwórczynią pierwszej fali japońskiego punk rocka. Japońscy artyści idealnie wyrażają przysłowie "Nie oceniaj książki po okładce".  :)

Phew podczas solowego występu

Uderzyło mnie duże skupienie artystów na swojej muzyce. Niektórzy podczas koncertów  w ogóle nie nawiązywali kontaktu z publicznością, a jedynie jak zahipnotyzowani wpatrywali się w ekran monitora. Fascynujące było obserwować ich w czasie bądź co bądź ich pracy. 

 Group A, reprezentantki nurtu "przemysłowej muzyki ekstremistycznej"

Najfajniej wspominam występ Buffalo Daughter. Może nie było tu żadnego show, ale muzyka i podejście zespołu do sprawy całkowicie mnie urzekło. Granie było lekkie, na luzie, widać było, że Buffalo Daughter mają radochę występując przed ludźmi.



Podobnie było na koncercie Kyoki. Czysta energia i szczęście na scenie. Jej muzyka jest świetna do tańca, więc tzw. taneczna, a jednocześnie ma w sobie pewien zgrzyt, który dodaje jej pazura. To połączenie bardzo przypadło mi do gustu. 



Odkryciem były dla mnie dwa polskie występy. Zespół Kristen oraz Zamilska. Przy obu bawiłam się świetnie, mimo że odniosłam wrażenie, że są to dwie różne bajki. :)

Kristen na scenie

75% of me is in Tokyo
Naofumi Ishimaru

Nie mogę nie wspomnieć o filmowej odsłonie festiwalu. Na pierwszy ogień poszedł dokument Yximalloo. O artyście, który żyje w swoim świecie i tylko czasami dzieli się nim ze światem.


Film przedstawia sylwetkę japońskiego artysty Naofumi Ishimaru znanego jako Yximalloo, który żyje pomiędzy Irlandią a Japonią. A także pomiędzy życiem codziennym borykając się z brakiem pracy i nudą, jak sam mówi, a chęcią wyrażenia siebie, muzyczną fantazja, która dzieli się z ludźmi. Film był bardzo poruszający i zabawny. Ale był to trochę śmiech przez łzy. Yximalloo to dla mnie film o miłości, niespełnieniu i sztuce.


Drugim filmem był Live From Tokyo. Live From Tokyo to zrealizowany w konwencji video dokument, chociaż pewnie można by go nazwać klipem, prezentujący muzyczną undergroundową scenę Tokio.


Już pierwsze sceny sprawiły, że na myśl przyszło mi tylko jedno japońskie słowo - natsukashii (懐かしい), co można przetłumaczyć jako nostalgiczny, ukochany, oswojony. Nic nie znaczące i przypadkowe mogłoby się wydawać kadry z Tokio sprawiły, że bardzo mi się zatęskniło. I tym bardziej jeszcze z większa uwagą oglądałam. Wszystkie prezentowane z nim zespoły miały coś w sobie i mnie zainteresowały. Trzeba będzie zagłębić się w Internet w muzycznych poszukiwaniach. :)



Live House is not for everybody
lider zespołu Ed Woods


Kolejny dokument skupiał się na tzw. live house-ach, czyli klubach, gdzie niezależni twórcy mogą prezentować swoją muzykę. Co ciekawe wszystko odbywa się według zasady nomura, co polega na tym, że to zespoły płacą, aby móc wystąpić na scenie. Live House portretuje ten sam światek co Live From Tokyo. Także i ten dokument zaprezentował zespoły, które zapamiętam i będę do nich wracać. A jeśli uda mi się jeszcze kiedyś odwiedzić Tokio, to na pewno wybiorę się na jakiś gig. Dla zainteresowanych tutaj lista live house-ów, które działają w stolicy.


2045: Carnival Folklore był ostatnim filmem zaprezentowanym podczas festiwalu. Zainspirowany katastrofą w Fukushimie obraz przedstawia upadek społeczeństwa. Totalitarny i post nuklearny klimat, agenci z zaświatów, szpital dla obłąkanych, czyli nie umiejących dostosować się do nowo panujących norm, asystentka lekarza wyglądająca jak króliczek Playboya, to tylko niektóre z wielu charakterów, które przewijają się przez cały film. Pokazowi filmu towarzyszyła muzyka na żywo w wykonaniu projektu Sierror! założonego między innymi przez samego reżysera.



Fabuła wciąga, mimo że momentami jest kalką innych filmów. Najtrudniejszym dla mnie momentem była chyba kilkunastominutowa scena przedstawiająca przebitki z kwitnącej wiśni (chyba było to najsłynniejsze drzewo Miharu Takizakura z prefektury Fukushima) w połączeniu ze ścianą dźwięków na żywo. W pewnym momencie wyskoczył przed nami aktor grający jedną z głównych ról. Był to fajny i zaskakujący moment. Film na żywo. :)


Na koniec dwa słowa o butoh, które było bardzo wyrazistą częścią festiwalu. Wiele razy już pisałam o tym, jak odbieram tę wymagającą sztukę japońską. Napisze więc tylko, że butoh Ayi Irizuki oraz Kena Maia to doświadczenie zapadające w pamięć i serce. Czekam już na kolejne odwiedziny tych artystów w Polsce.

 Aya Irizuki w spektaklu Thread Clay
Ken Mai w spektaklu XESDERCAS

O obu spektaklach pisałam więcej tutaj i tutaj.



Podsumowując. Jak już wspomniałam na początku tegoroczna odsłona Avant Art Festival była dla mnie cudownym przeżyciem. Świetni japońscy artyści, organizacja na najwyższym poziomie, miejsca festiwalowe oraz podejście organizatorów na wielki plus. I nie ma w tych moich słowach żadnej przesady. Z tego miejsca dziękuję raz jeszcze organizatorom, ze miałam okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu oraz K. z Japonia pełną chochlą oraz K., którzy towarzyszyli mi i bawili się razem ze mną. :)