moje

piątek, 26 czerwca 2015

Na rozstaju, Ichiyō Higuchi


Postacią Ichiyō Higuchi zainteresowałam się kilka lat temu. Przeczytałam gdzieś artykuł napisany w związku z wydaniem jej short stories. A w Japonii czasami spoglądała na mnie z banknotu o nominale 5 tysięcy jenów. Nie tylko zaciekawiła mnie jej twórczość, ale i ona sama. I czekałam, aż pojawi się w Polsce tłumaczenie jej opowiadań.


Naprawdę nazywała się Natsuko Higuchi. Urodziła się w Tokio w niezbyt zamożnej rodzinie i między innymi przez swoja sytuację czuła się gorsza od swoich rówieśników, z którymi studiowała poezję klasyczną. Poczucie niższości społecznej oraz nieśmiałość i uczucia z tym związane zaczęła przelewać na papier prowadząc dziennik. Po jakimś czasie postanowiła pisać, aby pomóc finansowo rodzinie. Była jedną z pierwszych pisarek epoki Meiji (1868-1912). Zmarła bardzo młodo mając zaledwie 24 lata pozostawiając po sobie 21 opowiadań, które na stałe wpisały się w historię japońskiej literatury.  

 "Gdyby rozpuściła włosy, sięgałyby jej stóp. Zaczesała je jednak i upięła w gruby kok. Nazwa shaguma, "czerwony niedźwiedź", brzmiała może strasznie, ale fryzura stałą się popularna także wśród panien z dobrych domów. Dziewczynka miała jasną cerę i śliczny nosek. Usta był nieco zbyt duże, ale jędrne i niebrzydkie. Pojedynczo jej cechy dalekie były od ideału piękna, ale miała ciepły głos, jej oczy spoglądały z życzliwością, a ruchy przepełniał wdzięki - była czarująca."

Dzięki wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego miałam okazję zapoznać się z opowiadaniami tej pisarki. Zbiór Na rozstaju to przekrój twórczości Ichiyō Higuchi. Warto przed czytaniem opowiadań zapoznać się z wprowadzeniem, które przybliża nam sylwetkę pisarki oraz atmosferę epoki, ponieważ jej twórczość to obraz ówczesnych czasów, stylów, ludzi i ich rozterek. Najbardziej spodobały mi się trzy opowiadania: Zabawa w dorosłych, Pancerz cykady oraz Mętna woda. Styl Ichiyō Higuchi jest trochę specyficzny, chociaż pewnie tłumaczenie jeszcze bardziej go zniekształca. Mnie te opowiadania pozwoliły przenieść się do tamtych czasów. Poprzez szczegółowe opisy otoczenia, detali strojów etc. mogłam sobie to wszystko wyobrazić, a tym samym bohaterowie i ich historie od razu stawały mi się bliskie. I pewnie pozostaną ze mną na dłużej.

Więcej informacji na stronie wydawnictwa. Polecam!

(Cyt. za: Higuchi Ichiyō, Zabawa w dorosłych, [w:] Na rozstaju, Kraków 2015, s. 102.)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Mała Japonia w Ogrodzie Botanicznym


Korzystając z uroków niedzielnej letniej pogody wybraliśmy się z G. do wrocławskiego Ogrodu Botanicznego. Lata już minęły od mojej ostatniej wizyty, więc tym bardziej ucieszyłam się, że mogę ponownie odwiedzić to miejsce. Szczególnie, że bardzo miło mnie zaskoczyło - nie będę ukrywać, że również japońskimi akcentami. :) W ogrodzie można podziwiać między innymi japońskie wiśnie oraz azalie, ale nie tylko rośliny mają tu japońską duszę. 



Spacerując po ogrodzie natkniemy się na malutką ścieżkę japońską. W sumie nic specjalnego - kamienna latarnia, żwir i kamienie, ale i tak miło mnie to zaskoczyło. Chyba naprawdę już tęsknie za Japonią. :) Idąc dalej już z pewnej odległości widać przeuroczy mostek, a dalej pomost. Cały ten mały krajobraz skojarzył mi się od razu z japońskimi ogrodami. Nie chodzi o to, że ta część Ogrodu Botanicznego zrobiona jest na japońską modłę, bo tego nie wiem, ale poczułam się trochę jak w Nipponie.




A na koniec znalazłam jeszcze kwitnące irysy, co już w ogóle przywołało obraz ogrodu chramu Meiji i innych miejsc w Tokio. Świetnie, że we Wrocławiu poza Ogrodem Japońskim jest jeszcze inne zielone miejsce, które przynajmniej chwilami przenosi mnie do Japonii. Ale nie tylko akcenty japońskie są tutaj zaletą - Ogród Botaniczny jest cudowną zieloną wyspą, gdzie warto się schronić przed miejskim zgiełkiem i upałem. Będę wracać. :)


czwartek, 11 czerwca 2015

Matcha iced tea


W takie upalne i parne dni jak dzisiaj często wracam myślami do małego stoiska w tokijskiej Asakusie, gdzie serwuje się zimną i słodką matcha. Kiedy jestem w Tokio, zawsze tam zaglądam, szczególnie, gdy japońska pogoda mushi atsui nie daje żyć. :) Tego typu napój można przygotować samemu w domu. I nie jest to wcale trudne. :)


Co potrzebujemy:

matcha
syrop z agawy
cytryna
lód (opcjonalnie)

Co robimy:

Do przegotowanej ciepłej wody (1L) dodajemy sproszkowaną matcha - uznałam, że dwie płaskie łyżeczki będą akurat. :) Użyłam herbaty do ceremonii herbacianej, a nie do gotowania. Mieszamy tak długo, aż matcha połączy się z wodą. Następnie dodajemy trzy łyżeczki syropu z agawy lub innego słodzika. I również według uznania, dla niektórych może być zbyt mało lub zbyt dużo słodkiego smaku.


Tak przygotowaną herbatę można podać od razu zalewając szklankę z kostkami lodu lub odczekać, aż matcha wystygnie i schłodzić jeszcze bardziej w lodówce. Możemy dodać również świeżą cytrynę. Idealny napój na upały. :)


Wzorowałam się na tym filmiku, tak na oko. :)


środa, 10 czerwca 2015

Yemsetu, czyli jem tu i będę wracać


Razem z M&K wybrałam się kilka dni temu do nowego sushi miejsca o wdzięcznej nazwie, która zachwyciła mnie od razu, czyli do Yemsetu. Mimo że susharnia znajduje się zdala od centrum, już na miejscu uroczy ryneczek z drzewami i starymi kamieniczkami wszystko wynagradza. Yemsetu mieści się w odrapanym różowawym budyneczku, co mnie akurat bardzo się spodobało - takie trochę japońskie wabi-sabi. :)


W środku przytulnie i schludnie, wnętrza nie rozpraszają i całe szczęście nie ma żadnych tanich japonskich dekoracji. Spodobały mi się kolory, fajny pomysł na pałeczki w podwieszonych pojemnikach przy stolikach oraz lampy. Obiecałam również nadmienić o świetnej tapecie w toalecie. Nie mówiąc o samym logo, które jest świetne - proste i na temat. :)



W karcie mnóstwo pyszności i mieliśmy okazję spróbować wielu różnych sushi wariacji. Ceny nie należą do najniższych, jednak np. pod hasłem łosoś kryje się każda możliwa wariacja, a gość może wybrać sobie czy ma być to łosoś surowy, pieczony czy w tempurze. Warto dodać, ze w karcie znajdują się nawet maki-wymyślaki, które można skomponować na swoją modłę. Cudowny pomysł, który mógłby być częściej realizowany i w innych miejscach. Wybraliśmy zestaw drugi (między innymi futomaki z krewetką w tempurze i uramaki z łososiem), a osobno zamówiliśmy również Szczepana. Dostało nam się także do spróbowania rolkę z kaczką - pikantna, smaczna, dla mnie jednak smak kaczki zdominował za bardzo całą rolkę. Mimo to polecam spróbować, bo takie sushi nieczęsto się zdarza.





Ryżoklejek i Ryżozlepek, jak pieszczotliwie mówią o sobie Klaudisz i Andrzej (vel Kierownik i Prezes), ugościli nas iście po królewsku. W pewnym momencie skusili nas nawet marynowaną przez siebie polędwicą, która wylądowała na rolce. Pierwszy raz miałam okazję jeść takie sushi i muszę przyznać, że coraz bardziej do mięsnego sushi się przekonuje - z polędwicą świetnie zgrał się zielony (chyba prażony) pieprz.

Tak, to tę polędwicę marynowaną zaraz Wam przyrządzimy. Na sushi. :)



Mieliśmy również okazję spróbować robionego w Yemsetu kimchi, które też nam smakowało. Było lekko pikantne, z dodatkiem warzyw, pyszne i ładnie podane.


I przyszedł czas na deser. Najpierw wylądowało przed nami maki z omletem, serkiem, owocami, miętą i słodkim sosem. Niebo w gębie! A potem było jeszcze lepiej - trzy rodzaje przepysznych lodów. Matcha, oczywiście (bardzo fajne, nie za słodkie), sezamowe z pastą tahini (świetne, kruche i słodkie) oraz sorbet cytrynowy ze świeżą miętą (idealny na upały).



A na koniec dostało mi się - domowe ciasteczka, które można zjeść w Yemsetu do kawy oraz paczuszkę matcha, którą już niedługo wypróbuję. :)


Podsumowując. Mam kilka swoich ulubionych sushi miejsc we Wrocławiu i Yemsetu właśnie dołączyło do listy. Wszystko nam smakowało, dosłownie, a najbardziej zachwycił nas Szczepan, rolka z polędwicą oraz lody. Warto wybrać się specjalnie do Yemsetu, bo zawsze znajdzie się tam coś świeżego i pysznego dla każdego. A poza tym świetna obsługa, jest zabawnie i bez zbędnego skrępowania i nadęcia, które czasami towarzyszy sushi miejscom. A Klaudisz i Andrzej mają świetne wyczucie smaku i mnóstwo pomysłów, za które trzymam kciuki. Będę wracać.

Yemsetam! :)

czwartek, 4 czerwca 2015

Hotarubi no Mori e


Przypadkiem trafiłam na Hotaburi no Mori e (蛍火の杜へ) i zaczęłam oglądać. Historia bardzo szybko mnie wciągnęła, bo od pierwszych scen spodobała mi się kreska i klimat opowieści. 

Poznajemy Hotaru, która opowiada o swojej przyjaźni z Ginem, chłopcem którego poznała pewnego lata w lesie. Jak się okazuje Gin nie jest zwykłym chłopakiem, nie jest także yōkai (postacie, duchy czy demony z japońskiego folkloru), jak początkowo podejrzewa Hotaru, a kimś pomiędzy. To właśnie Gin ratuje Hotaru, gdy ta gubi się w lesie i tak zaczyna się ich opowieść. Każdego roku Hotaru wraca w czasie wakacji do lasu, aby spotkać się z Ginem. Spędzają razem czas, poznają się, jednak nie mogę nawet podać sobie ręki, gdyż dotknięcie przez człowieka spowoduje, że Gin zniknie. Mijają lata, Hotaru dojrzewa i zdaje sobie sprawę, że jej uczucia do Gina nie są tylko wyrazem sympatii i przywiązania.

Jak to często bywa Hotaburi no Mori e jest adaptacją mangi o tym samym tytule, która powstała z ręki Yuki Midorikawy. Akcja dzieje się w prefekturze Kumamoto w istniejącym naprawdę chramie shintō Kamishikimi Kumanoimasu. I nie bez powodu, i wcale się nie dziwię, bo sama miałam takie skojarzenia, Hotaburi no Mori e porównywano z animacjami Hayao Miyazakiego i Makoto Shinkai. Wizualnie jest pięknie, sceny i sami bohaterowie oraz ich historia urzeka. To opowieść o ulotności chwili, nastrojowa, ale i momentami zabawna, a moim zdaniem również o tym, że każda napotkana przez nas osoba w jakiś sposób nas zmienia i czasami pozostaje w nas na zawsze. Nawet jeśli już dawno przy nas jej nie ma.  Anime trwa około 40 minut i osobiście lubię takie krótsze formy, ale tym razem trochę żałuję, że nie mogłam pozostać w świecie Hotaru no Mori e troszkę dłużej... 


Bardzo spodobała mi się ta ilustracja z głównym i bohaterami. Niestety, nie znalazłam autora...




Więcej informacji na oficjalnej stronie. Polecam!