moje

czwartek, 29 maja 2014

Green Tea Cherry Blossom


Z reguły nie piszę postów na temat kosmetyków etc., ale tak się zachwyciłam, że nie mogłam się oprzeć. Znałam wcześniej inne produkty z zieloną herbatą marki Elizabeth Arden, ale o tym nie wiedziałam.Totalne zapachowe zaskoczenie.


Lubiany zapach to oczywiście rzecz gustu. Osobiście zapachy z nutą zielonej herbaty lubię, szczególnie na lato - są lekkie i orzeźwiające. Ten zapach Elizabeth Arden jest nieco słodszy, ale wciąż świeży, dlatego przekonał mnie do siebie. Nie wspominając nawet ślicznego opakowania. Uległam. :)


p.s. Z podobnych produktów polecam tę wodę kolońską. Z zieloną herbatą oczywiście. :)

niedziela, 25 maja 2014

Godzilla


Nigdy nie byłam jakaś wielka fanka Godzilli i muszę przyznać, że widziałam jedynie film z 1998 roku. Amerykański. Japońskie produkcje oglądałam fragmentami, ale akcja jakoś mnie nie wciągała. W ogóle  nurt filmowych produkcji spod znaku kaijū (怪獣) jakoś do mnie nie przemawia. Nawet (znowu) amerykańska wariacja na temat, czyli Pacific Rim (obejrzany w samolocie gdzieś pomiędzy Uralem a Tokio). W sumie pomysł nie był najgorszy, jedną z głównych ról grała Rinko Kikuchi, więc idealnie Pacific Rim się sprawdził jako czasozabijacz podczas lotu. :)

Ale miało być o Godzilli a.d. 2014. Nie był to film, na który czekałam, ale skoro już się pojawił w polskich kinach, to czemu nie, pomyślałam. W sumie Godzilla to również pewnie symbol Japonii, ciekawa więc byłam, co będzie tym razem. Od razu zaznaczę, że poprzednia Godzilla z 1998 roku nie zachwyciła. Interesującym jest fakt, że różnie Godzillę w filmach przedstawiano - raz jako złą bestię stanowiącą zagrożenie, a raz jako obrońcę ludzkości przed innymi kaijū. Na pewno stanowi ikonę japońskiej kinematografii - ma nawet pomnik w Tokio oraz gwiazdę na Hollywoodzkiej Alei Gwiazd. Tak czy siak Godzilla jest bardzo popularnym tworem, o czym świadczyć może między innymi najnowsza produkcja, którą ostatnio udało mi się obejrzeć. 

Film jak film, niestety, ale szczerze mówiąc nie spodziewałam się jakiegoś przełomu w tym temacie. Niezła rozrywka, obsada też całkiem, całkiem, trochę zbyt przewidująca akcja, ale za to Godzilla wyglądała świetnie - taka cudna mordeczka. ;) Jak dla mnie jednak trochę za mało Godzilli w tej Godzilli. Za mało potworów, walk, potu, łez i krwi. Mimo to ta wersja bardziej przypadała mi do gustu niż jej o kilka lat starsza poprzedniczka. Chyba jednak będę kiedyś musiała sięgnąć do źródeł i obejrzeć jakąś japońską Godzillę z lat '50 ubiegłego wieku. I poczuć klimat. :)

piątek, 23 maja 2014

Sakura!


Sakura! Ileż ja się o niej nasłyszałam, naczytałam, naoglądałam. Nawet jej smak udało mi się poznać jedząc bardzo aromatyczne ciasteczka sakura mochi. W końcu udało mi się podziwiać ją na żywo, a nie tylko na niezliczonej ilości zdjęciach, jakie pojawiają się w sieci wiosną każdego roku. Co prawda w Tokio i Kioto już nie było czego podziwiać, ale w Matsumoto i w okolicach Fuji-san, jak najbardziej. Generalnie w miejscach, do których udało nam się dotrzeć, sakura była już tylko wspomnieniem. Nie załapałam się więc na przykład na sakurowe pyszności w Starbucks, ale udało mi się spróbować Kit Katów ze specjalnej edycji o smaku sakury i zielonej herbaty. Widziałam też w kilku miejscach sakurowe lody, ale jakoś się nie udało ich zasmakować.

W Tokio jedynie w Asakusie jeszcze coś kwitło.



Najbardziej zachwyciły mnie sakury kwitnące niedaleko Fuji-san.

Oczekiwania:

(Zdjęcie stąd.)

Rzeczywistość. Nawet się udało. :)


Chureito pagoda znajduje się na wzniesieniu, na którym posadzonych zostało ok. 650 sakurowych drzewek. Wspinaczka po schodach to niemal duchowe przygotowanie do pieknych widoków, jakie czekają na nas na górze.




W czasie kwitnienia jest tam pełno ludzi z aparatami, którzy chcą uwiecznić wiśnie, pagodę i Fuji na jednym zdjęciu. To cudowne miejsce, jedne z moich ulubionych w Japonii jak do tej pory, i na pewno muszę tam kiedyś wrócić. 


Następnie podjechałyśmy nad Kawaguchiko. Jezioro piękne, natomiast otoczenie nieco mnie rozczarowało - jakoś tak mało przytulnie, pusto, szaro. Co prawda jest tam wiele do zobaczenia, ale trzeba mieć na to co najmniej dwa dni. Może jeszcze kiedyś będzie okazja. :) Wzdłuż jeziora wije się malownicza trasa obsadzona sakurami. Świetne miejsce na relaks.



Sakura powitała nas również w Matsumoto, urokliwym miasteczku otoczonym górami. Kwitnące wiśnie można podziwiać na terenie zamku. W jednym miejscu było ich tak wiele, że płatki tworzyły na ziemi niemalże dywan. Pięknie!



W Matsumoto udało nam się załapać także na yozakurę (夜桜), czyli nocne podziwianie kwitnących wiśni. W pięknych okolicznościach przyrody można było napatrzeć się nie tylko na podświetlone sakury, ale i Zamek Kruków. Na werandzie przeznaczonej do podziwiania księżyca przygrywał zespół, a dodatkowo za 500 jenów panie w kimonach częstowały japońskim smakołykiem i zieloną herbatą, a elegancko ubrany pan przedstawiał skróconą wersję ceremonii herbacianej.



Ciesze się, ze w końcu udało mi się zobaczyć ten opiewany w wierszach, na obrazach etc. symbol Kraju Kwitnącej Wiśni. Marzy mi się jeszcze kiedyś takie prawdziwe hanami na niebieskiej ceracie pod wiśnią. :)

A na koniec japońska pieśń opiewająca cudowność sakury. :) Ponoć usłyszeć ją było można już w okresie Edo, a mi zawsze na myśl przychodzi, jak sakurę widzę. 



桜 桜
野山も里も
見渡す限り
霞か雲か
朝日に匂う
桜 桜
花ざかり

桜 桜
弥生の空は
見渡す限り
霞か雲か
匂いぞ 出ずる
いざや いざや
見に行かん

sakura sakura
noyama mo sato mo
mi-watasu kagiri
kasumi ka kumo ka
asahi ni niou
sakura sakura
hana zakari


sakura sakura
yayoi no sora wa
mi-watasu kagiri
kasumi ka kumo ka
nioi zo izuru
izaya izaya
mini yukan
Cherry blossoms, cherry blossoms,
In fields and villages
As far as you can see.
Is it a mist, or clouds?
Fragrant in the morning sun.
Cherry blossoms, cherry blossoms,
Flowers in full bloom.

Cherry blossoms, cherry blossoms,
Across the spring sky,
As far as you can see.
Is it a mist, or clouds?
Fragrant in the air.
Come now, come now,
Let's look, at last!

(Tekst piosenki stąd.)

wtorek, 20 maja 2014

Inaba


Warszawska Inaba to takie miejsce, do którego zawsze zaglądam, jeśli jestem w Warszawie. Po części wynika to pewnie z przyzwyczajenia, po części z tego, że często nocuję gdzieś w okolicach. Nie wiem, czy są w Warszawie lepsze japońskie knajpki, może i tak, ale jeszcze nie miałam okazji do nich trafić. :) A Inabę całkiem lubię.


W ciągu kilku lat, od których tam zaglądam, wnętrze się zmieniało. Pamiętam, że kiedyś był na środku okrągły bar, przy którym sushi master robił swoje. Obecnie jest prosto, miło i bez takich ekstrawagancji. :) Z zewnątrz można odnieść nieco złe wrażenie, które potęguje jeszcze konieczność przejścia obok przychodni, a potem w dół, do podziemi... Ale jak już dotrzemy na miejsce, jest całkiem przytulnie, na ścianie wiszą cudne żurawie, a znad baru uśmiechają się sushi masterzy.


Bardzo spodobała mi się zastawa. :) Na przystawkę była sałatka ziemniaczana, a do picia zamówiłyśmy herbatę z prażonym ryżem. Zwykle zamawiam w Inabie tzw. "michę", czyli tendon, gyudon, katsudon, don, don, don..., ale tym razem było inaczej. To było wyjście na mały głód, więc zamówiłyśmy jedną porcję gyozy, sushi i tempury na spółkę, ale i tak najadłyśmy się do syta. Gyoza była poprawna, sushi pyszne, ale tempura trochę mdła.



Trochę tym razem obsługa mnie zawiodła i czas oczekiwania na dania mógłby być krótszy, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. Na tę chwilę jednak Inabę polecam i na pewno będę tam jeszcze zaglądać.

środa, 14 maja 2014

Yamate


Yamate (山手) to ta część Yokohamy, która została przeznaczona dla obcokrajowców, gdy Yokohama otworzyła swój port na świat w połowie XIX wieku. Ta specjalnie zaprojektowana dzielnica gościła głównie osoby zajmujące się handlem, między innymi jedwabiem. Do dziś znajduje się tam wiele miejsc związanych z białymi barbarzyńcami. Historia tego miejsca bardzo mnie zainteresowała i na pewno chciałabym przyjrzeć się jej bliżej.


W końcu udało mi się dotrzeć do Yamate, części miasta określanej również jako "The Bluff" (urwisko, skarpa). Zdecydowanie jest to miejsce na jednodniową wycieczkę, jeśli chcemy zobaczyć wszystko. A jest co oglądać. Na wzgórzu, poza rezydencjami w różnych stylach, znajdują się korty tenisowe mające być kolebką tego sportu w Japonii, katedra, dwie międzynarodowe szkoły, cmentarz oraz park, z którego roztacza się widok na port. To przyjemna mieszkalna okolica z parkami i kafejkami.



Na wzgórze weszłyśmy trochę przypadkiem, bo nie mogłyśmy znaleźć żadnych oznaczeń. Ale dzięki temu najpierw trafiłyśmy na ulicę Motomachi. Jest tam nieco zachodnio, kilka domów, sklepów wygląda jakby były niemalże wyjęte z jakiejś europejskiej uliczki. Ponoć wzdłuż całej trasy porozmieszczane są poidełka dla zwierząt, więc jest to również dobre miejsce na spacer ze swoim pupilem. Będąc już na wzgórzu najpierw trafiłyśmy na korty tenisowe (znajduje się tam również Muzeum Tenisa) i jedną ze szkół, a potem do katedry.


Udało nam się zwiedzić także trzy domy z siedmiu istniejących, nad którymi piecze sprawuje Yamate Seiyoukan. Najpierw trafiłyśmy do Berick Hall. Wspaniały dom w hiszpańskim stylu zbudowany w 1930 roku. W środku piękne schody, łazienki z retro korkami przy kranach, a do obejrzenia między innymi sypialnia, pokój dziecka i gabinet pana domu. Cudowne czarno-białe posadzki, ogromna sala (balowa?) z fortepianem i okna z okiennicami. To największa rezydencja w Yamate i na pewno warta uwagi.




Następnie wstąpiłyśmy do Ehrismann Residence. Budynek powstał w 1926 roku i znajdował się w innym miejscu - w obecne został przeniesiony w 1990 roku. W środku dosyć pusto. Możemy zerknąć między innymi na makietę całej okolicy Yamate, jadalnię, pokój do rysowania i sypialnię.


Na koniec udało nam się jeszcze zobaczyć Bluff No. 234. Przyjemny dom, w którym znajdują się cztery identyczne pod względem metrażu apartamenty. Zachwycił mnie salonik na parterze z fotelami i gramofonem.


Większość zachowanych rezydencji można oglądać za darmo, należy jedynie zdjąć buty i zamienić je na kapcie. Poczułam się trochę jak w polskich muzeach za dawnych lat. :) W każdym domu można przystawić sobie pamiątkową pieczątkę w notesiku albo zaopatrzyć się w specjalną mapkę (tylko w języku japońskim), gdzie jest specjalne miejsce na pieczątki z odwiedzanych miejsc. Polecam również zajrzeć do Yamate Museum, chociażby z zewnątrz. Cudowny bajkowy budynek otoczony ogródkiem.


Zaraz obok znajduje się również cmentarz, na którym pochowanych jest ponad cztery tysiące obcokrajowców z czterdziestu różnych krajów. Niestety, nie miałyśmy już czasu, aby tam zajrzeć.


Yamate oferuje jeszcze wiele ciekawych miejsc, między innymi Muzeum Zabawek i całoroczny sklep z ozdobami bożenarodzeniowymi Christmas Toys oraz Muzeum Kotów. Warto wybrać się do parku (Minato no Mieru Oka Koen) na Francuskim Wzgórzu i spojrzeć na port, a także zajrzeć do francuskiej kafejki niedaleko cmentarza. Jest jeszcze wiele do zobaczenia i między innymi dlatego chciałabym jeszcze kiedyś do Yamate wrócić.