moje

sobota, 28 września 2013

Japońskie inspiracje - wystawa


Wczoraj mieliśmy okazję i przyjemność być na otwarciu wystawy naszego znajomego, Mariusza Gosławskiego, Malarstwo i kaligrafia japońska we wrocławskiej Galerii Mieszczańskiej. JB objęła wystawę patronatem medialnym, nie mogło nas więc zabraknąć na wernisażu. :) Patronat objęła również Karolina z PodróżeJaponia (jej relacja tutaj), a wśród gości była także Kasia z Japonia pełną chochlą oraz Piotr Porożyński, który już 2 października w ramach tej wystawy opowie o swojej podroży do Japonii - więcej informacji tutaj.


Prace Mariusza nieustannie mnie zachwycają, nie tylko dlatego, że są "japońskie". Podziwiam, że sam doszedł do takiego poziomu i zachwyca mnie z jaką łatwością maluje bambusy, kwiaty, japońskie pejzaże. Na wystawie oglądać można tradycyjne malarstwo japońskie (sumi-e 墨絵) oraz kaligrafie (shodō 書道). Prace dobrze prezentowały się w przestrzeni galerii, podobało mi się, że nie umieszczono ich na białym tle, ale ciemnym, a niektóre nawet na bardziej dekoracyjnym.  


Mariusz opowiedział w kilku słowach, jak to się wszystko zaczęło, a potem mogliśmy już zobaczyć mistrza przy pracy. Na naszych oczach powstawały japońskie bambusy oraz znaki kanji.


Na koniec, wedle życzenia artysty, zrobiliśmy sobie zdjęcie grupowe. Miało wyrażać pustkę (artystyczną), nie wiem jednak, czy do końca się to udało. :)


Więcej prac można podejrzeć tutaj, a relacja z wernisażu tu. Zapraszam także do przeczytania rozmowy z Mariuszem na portalu Piąty Smak. Polecam!

czwartek, 26 września 2013

Made in Japan


Bardzo sceptycznie podchodziłam do tej książki. Pierwsza książka Rafała Tomańskiego specjalnie mnie nie zachwyciła, a i temat marcowej katastrofy już mi się przejadł. Proszę mnie źle nie zrozumieć - wydarzenia z marca 2011 nie są mi obojętne, ale poziom informacji oraz ich ilość w mediach już mnie po prostu przerósł dawno temu. Paradoksalnie to opis trzęsienia ziemi i dramatycznych wydarzeń tuż po nim stanowi najmocniejszą stronę Made in Japan. Moim zdaniem.

"Otwarcie granic, chęć prawdziwego zrozumienia obcokrajowców i innych kultur, a nie tylko ślepe naśladowanie trendów, nienarzucanie własnej wyższości i rezygnacja z wiary w bycie narodem wybranym. Przychylny stounek do języka angielskiego jako środka komunikacji w nowoczesnym świecie biznesu, transparentność polityki, konsekwentne wprowadzanie zmian gospodarczych, walka z systemem synekur, uproszczenie procesu decyzyjnego w firmach... lista problemów jest o wiele dłuższa. Jeśli nie wprowdzi się zmian, skutki dla Japonii mogą być opłakane. (...) Kraj Kwitnącej Wiśni może okazać się niedługo wydmuszką po jednej z najbardziej złożonych kultur świata."

Pozostałe rozdziały nie do końca mnie przekonują. Autor dosyć krytycznie wypowiada się na temat kraju, jakim jest czy też stała się Japonia. I to akurat do mnie przemawia (nawet momentami kojarzyło mi się z książkami Alexa Kerra), bo każdy wie, że Japonia nie jest krainą szczęśliwości, ale miejscem, które ma swoje problemy - jak każdy kraj na świecie - i warto także o tym pisać. Wydaje mi się jednak, że podejście autora jest nieco zbyt jednostronne. I nieco zbyt czarne. Bo czy po tych wszystkich zmianach proponowanych przez autora Japonia będzie jeszcze Japonią?

Poza tym treści prezentowane w książce w wielu momentach nie mają z Japonią wiele wspólnego, wręcz wydaje się, że katastrofa z marca 2011 roku jest jedynie pretekstem, aby na jej kanwie snuć rozważania o nowinkach ze świata technologii, internetowych biznesach czy nowoczesnej armii. Zadawałam sobie pytanie: po co? I do teraz nie wiem, bo słowa autora nie przekonują mnie, że informacje te są istotne dla książki, która ma pokazać Japonię po katastrofalnych dla niej w wielu skutkach wydarzeniach.

Made in Japan nie tworzy dla mnie spójnej konstrukcji. I nie chodzi nawet o samą treść, chociaż mnie osobiście poruszane w tej książce tematy średnio interesują, ale o sposób podania informacji. Rozdziały są krótkie, składają się w głównej mierze z opisu bez refleksji, a myśl końcowa zwykle jest urwana i tak do końca nie wiadomo, co autor miał na myśli...

Jeśli chodzi o bardziej namacalne sprawy, to spodobał mi się format książki i papier, nawet przekonałam się do większości zdjęć (część została zrobiona przez autora, część zapożyczona), mimo że niewiele mają wspólnego z tekstem, przy którym się pojawiają. Nie do końca rozumiem japonizujące obrazki kwiatków wiśni czy torii pojawiające się tu i ówdzie, ale cóż. Mimo to książka jest dosyć przejrzysta.

Czekam na kolejną książkę. Do trzech razy sztuka, jak to mówią.

Więcej informacji na stronie wydawnictwa.

(Cyt. za: Rafał Tomański, Made in Japan, Gliwice 2013, s. 187.)

poniedziałek, 23 września 2013

Sushi Corner, czyli nowe sushi miejsce

 

Jest nowe sushi miejsce we Wrocławiu! Lokalizacja to ulica Włodkowica, czyli tam, gdzie zawsze dużo się dzieje, także kulinarnie. Mieliśmy przyjemność być na nieoficjalnym jeszcze otwarciu restauracji Sushi Corner. Było dużo śmiechu, smaczne sushi i cudowne desery. Ale od początku.


Marka Fresh Corner jest nam dobrze znana i próbowaliśmy ich sushi już nie raz. Kiedy dowiedzieliśmy się, że ma także powstać suszarnia stacjonarna, czekaliśmy z niecierpliwością. Co to będzie, co to będzie? :) No i jest.


Po wybraniu stolika natychmiast pojawiła się kelnerka z... oshibori! Cieszę się, że Sushi Corner się na nie zdecydowało. Menu jest zróżnicowane i naprawdę jest w czym wybierać. Tym razem do wyboru mieliśmy całe sushi menu - stanęło więc na... sushi. :) Trochę czasu nam zajęło, żeby podjąć decyzję, w końcu jednak wybraliśmy jeden duży zestaw z futomaki, hosomaki i nigiri oraz zestaw rolek z krewetką w tempurze i węgorzem.


Wszystko bardzo nam smakowało, rolki były dobrze zwinięte, a nigiri odpowiedniej (odpowiednio dużej) wielkości. Dostaliśmy również mnóstwo wasabi, więc L. był zadowolony. :) Sushi z krewetką i węgorzem tak nam wszystkim smakowało, że o ostatni kawałek trzeba było zagrać. Janken (Jan-ken-pon じゃんけんぽん), czyli gra "Kamień, papier, nożyce" wydawała nam się do tego idealna.


Nowością dla nas były rolki z pieczonym łososiem i musem marchewkowym. Niespotykane połączenie smakowe - ryba "nie zabiła" tu marchewki, ani marchewka ryby. Świetne!


Na koniec przyszedł czas na deser. W menu są dwie pozycje matchowe, więc nie mogłam nie spróbować. Na pierwszy ogień poszedł mus z zielonej herbaty. Podawany z czekoladą i bitą śmietaną. Pycha! Były też lody - o smaku matcha naturalnie, ale także choya oraz... koperkowe!! Początkowo bardzo sceptycznie podchodziliśmy do tego koperkowego pomysłu, potem jednak stwierdziliśmy, że na pewno na te lody będziemy wracać. I te z zielonej herbaty, rzecz jasna.


Warto zwrócić również uwagę na napitki. Przepyszne herbaty są ze znanej już nam wrocławskiej Czajowni. Zamówiliśmy chińskie herbaty: Feng Huang Dan Cong (zielono-niebieska herbata typu oolong) oraz Que She Jian (czyli "końcowka języka wróbla" - delikatna jaśminowa herbata). W karcie jest też między innymi napój aloesowy oraz piwo ryżowe. :)



Wnętrza jeszcze się tworzą, mimo wszystko już jest przytulnie, a mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. :) Moim faworytem, jak na razie,  jest zielona ściana - robi świetne wrażenie. Mam nadzieję, że zostanie już na zawsze. Reszta jest bardzo prosta, dominuje czerń, biel i drewno. Całe szczęście czerwone dodatki ograniczone są do minimum, jak zakrętki sosu sojowego czy podświetlenie. :)


Jest kameralnie, ze smakiem i na temat. Polecam!

sobota, 21 września 2013

Le mie Geishe


Włoski artysta zafascynowany gejszami. Początkowo zajmował się abstrakcją, ale szybko doszedł do wniosku, że chce uwieczniać na swoich obrazach właśnie świat kobiet skrytych za biała maską. Ostatnio najbardziej znany jest ze swoich przeróbek - znane osobistości świata filmu, muzyki, polityki etc. zamienia w gejsze. Niektóre mogą wydać się kontrowersyjne, jak wizerunek papieża Benedykta XVI czy Hitlera.



Roberto Santangelo zaczął swoją przygodę z gejszami niedawno, bo w 2011 roku - podziwiał wtedy ich wizerunki na japońskich obrazach, a że nie było go stać na zakup jednego z nich, postanowił namalować sobie gejszę sam. Jego pierwsze prace to po prostu wizerunki gejsz. Natomiast już rok później w jego głowie narodził się projekt V.I.G. (Very Important Geisha), czyli wspominane już przeróbki.



Więcej informacji na stronie artysty. Polecam!

czwartek, 19 września 2013

Kitsutsuki to ame


Kilka osób bardzo polecało mi ten film, a i internetowe rekomendacje nie pozostawiały złudzeń, że to naprawdę dobry kawałek japońskiego kina.W końcu znalazłam czas, żeby obejrzeć Kitsutsuki to ame, czyli The Woodsman and the Rain.

Dwóch głównych bohaterów, niedawno owdowiały Katsuhiko, który jest drwalem, oraz młody zagubiony reżyser, spotykają się przypadkiem i kontynuują znajomość na planie kręconego właśnie filmu o... zombie. Dla Katsuhiko będzie to wyrwanie się z codziennej rutyny, a dla młodego reżysera próba odnalezienia siebie i wiary we własne możliwości. Już od pierwszych scen historia mnie ujęła, a już na pewno postać Katsuhiko, który od śmierci żony codziennie rano przygotowuje dla siebie bento do pracy. Podobnych bohaterów kino miało już wielu - nieco zgorzkniałych, żyjących dzień po dniu i powtarzających mechanicznie te same czynności, nie potrafiących znaleźć wspólnego języka ze swoim synem/żoną/przyjacielem. Dopiero dzięki młodemu reżyserowi oraz zaangażowaniu w pracę nad filmem o zombie, Katsuhiko trochę się otwiera - także na samego siebie.

Film toczy się niespiesznie i muszę przyznać, że momentami nieco się niecierpliwiłam. Nie jest aż tak zabawny, jak się spodziewałam, ale momentami można się uśmiechnąć - szczególnie, gdy do akcji zostają włączenie mieszkańcy wioski, aby pomóc w produkcji o zombie. Przyjemny film na chłodny jesienny wieczór. Polecam!



środa, 18 września 2013

"Made in Japan" - wyniki


Znamy już najlepszą naszym zdaniem wypowiedź konkursową: Co oznacza dla Ciebie hasło "Made in Japan". W większości wypowiedzi podkreślano połączenie tradycji z nowoczesnością, zwracano uwagę na rzeczy materialne, ale i sferę duchową Japonii. Nam najbardziej przypadły do gustu te słowa Chiary:

"Made in Japan" kojarzy mi się z niezwykłym połączeniem zaawansowanej technologii z tradycją, wielobarwnym Tokio ze spokojną zielenią Okinawy, z szaleństwem oraz radością wymieszaną z nutą nostalgii. Japonii nie da się opisać w kilku słowach, choć wyrażenie "Made in Japan" jest swego rodzaju próbą zebrania tej olbrzymiej różnorodności w jedną całość.

Przyznaliśmy także małą nagrodę pocieszenia dla Jani K.:
 
"Made in Japan"
wszystko jest
haiku


Oraz dla Magdy za słowa:

Kiedy myślę "Made in Japan", przed oczami przesuwają mi się obrazy, dobrze zapamiętane z podróży do Japonii:
- shinkansen niemal bezszelestnie wjeżdżający na stację... 

- obserwowanie nalewanego w barze parującego udonu...
- podchmieleni salarymani, wychodzący wieczorem z baru...
- szumiące bambusy w gaju w Kyoto...
- ludzkie masy przelewające się rankiem przez stację kolejową... 

- majestatyczna Fuji-san...
- chichoczące nastolatki, robiące sobie zdjęcia w automatach purikura...
- biel parku całego w sakurze...
- sunące ulicami kolorowe korowody festiwalowe...

- płatki bonito falujące na gorącym okonomiyaki... 
- migające wnętrza lokali z pachinko...
Te momenty i wiele więcej składają się dla mnie na obraz-kolaż Japonii - kraju, którym niektórzy są zafascynowani, inni uważają za co najmniej dziwny, ale nikt nie pozostaje wobec niego obojętny. Ten koktajl różnorodności, pomieszania futuryzmu z tradycyjnością, wszystkie te "smaczki", których nie można doświadczyć nigdzie indziej, to dla mnie właśnie prawdziwe "Made in Japan".


Gratulujemy i prosimy o przesłanie danych do wysyłki.
A wszystkim dziękujemy za wzięcie udziału w zabawie. :)

niedziela, 15 września 2013

Ścieżka Filozofów


Jest takie miejsce w Kioto, które zaznaczone jest na każdej turystycznej mapce, mimo to nie zawsze cieszy się popularnością odwiedzających to miasto. Chyba że akurat wypada okres kwitnienia wiśni - wtedy to miejsce pełne jest osób je fotografujących i podziwiających. Nam udało się tam trafić w środku japońskiego lata. Na pewno chcielibyśmy tam kiedyś wrócić wiosną.


Ścieżka Filozofów (Tetsugaku no michi; 哲学の道) ma około 2 kilometrów i służy jedynie pieszym. Ciągnie się wzdłuż strumyka (tak naprawdę jest to kanał zbudowany w okresie Meiji), a drzewa dają przyjemny cień. Można nią przejść od Srebrnego Pawilonu do świątyni Nanzen-ji. Lub odwrotnie. :) Wzdłuż ścieżki mija się znaki wskazujące drogę do kilkunastu innych świątyń rozmieszczonych po drodze. Ścieżka nazwę zawdzięcza japońskiemu filozofowi - Kitarō Nishidzie, który zwykł przechadzać się tędy spędzając czas na rozmyślaniach w drodze do pracy.


Moim zdaniem jednak najbardziej wzrok przykuwają domki (najczęściej są to sklepiki lub kafejki) w europejskim stylu. Nie udało nam się zjarzeć do żadnej, ponieważ wszystkie był jeszcze zamknięte.



Przy ścieżce znajduje się również bardzo urokliwe miejsce - Antique Kimono Shop and Cafe Fumimaro. Właścicielka z cierpliwością pomoże nam wybrać kimono rozkładając przed nami kilometry pięknych materiałów, z których ciężko wybrać to jedno jedyne. Za mnie wyboru dokonał L., który sprawił mi cudowne czarne formalne kimono. Dla mężatek. :)


Ścieżka Filozofów to idealne miejsce na spacer - chyba o każdej porze roku. Warto tam pospacerować, aby na chwilę odetchnąć, zwolnić tempo przed odkrywaniem kolejnych miejsc w Kioto. I zamyślić się. :)