moje

środa, 30 listopada 2011

omikuji.

W związku z tym, że dziś Andrzejki, wróżby czas zacząć. :) W Japonii tzw. omikuji (おみくじ) są bardzo popularne, także wśród turystów. Za niewielką opłatą, często 100 jenów, losujemy, co przyniesie nam los. Na zwiniętym w rulonik papierku odczytujemy, zwykle zapis jest jedynie w języku japońskim..., czy będziemy mieć wielkie szczęście, ogromnego pecha, czy też coś pomiędzy jednym a drugim. :)


Tradycyjnie omikuji losuje się z drewnianych pojemników. Na terenach niektórych świątyń zdarzają się także automaty z wróżbami. A w Nikkō można kupić omikuji z wizerunkiem słynnych trzech małpek.


Co potem zrobić z takim papierkiem? Jeśli wróżba jest niepomyślna, najlepiej zostawić ją na terenie świątyni (w specjalnie przeznaczonym do tego miejscu, zwykle jest to swego rodzaju stojak lub drzewo). Dobre wróżby można albo zabrać ze sobą, albo także pozostawić w świątyni, aby wzmocnić ich działanie. Zawsze mnie zastanawiało, gdzie potem trafiają omikuji. Przecież każdego dnia mnóstwo ludzi zostawia je na terenie świątyń. I zagadka się rozwiązała - przychodzi specjalny pan i zabiera omikuji, które co jakiś czas są spalane.



Jeśli trafimy do Chinatown w Yokohamie, możemy kupić sobie ciasteczko z wróżbą albo udać się do jednej z dwóch świątyń i powróżyć sobie w chińskim stylu. :) Tak naprawdę można to zrobić nawet nie wychodząc z domu. Tutaj.

Życzę samych pomyślnych omikuji. :)

sobota, 26 listopada 2011

Complaints Choir of Tokyo

Żeby nie było, że Japończycy to najlepszy naród świata. Też narzekają. ;) Przed Wami Complaints Choir of Tokyo.

piątek, 25 listopada 2011

bento 1.

W końcu zebrałam się w sobie i zrobiłam pierwsze w swoim życiu bento. Japanese style bento. :) I wyszło tak:


Zdjęcia są nieco kiepskiej jakości, bo robione głuptakiem - lustrzanka gdzieś się chwilowo zapodziała... I już spieszę wyjaśnić,co i jak z tym bento. Obiecałam. :)


Ryż, japoński rzecz jasna :), został ugotowany i zmieszany z posypką, tzw. furikake. Taka oto:


W związku z tym, że przywiozłam z Japonii trochę utensyliów do robienia bento w japońskim stylu postanowiłam, oczywiście, część z nich wypróbować. Różnego rodzaju chorągiewki, wykałaczki, pojemniki na sosy itp. zdarzają się często. Osobna sprawa są pojemniki na gotowane jajka, takie jak ten:


Niestety, już takiego nie kupiłam. Ale za to jestem w posiadaniu foremek do jajek:


Jak to działa? Najpierw gotujemy jajko, które musi być odpowiedniej wielkości. Jakiej? Nie wiem, wybieram na oko. :) Następnie takie ugotowane i obrane jajko wkładamy do foremki i zanurzamy w gorącej wodzie na dziesięć minut. I mamy na przykład króliczą głowę. :)


I filmik w tym temacie. Są nawet te same foremki. :)



Nieodzownym elementem bento jest także sztuczna trawa. :) Dodawana jest nawet do bento kupowanych w sklepach, na podróż, do zestawów na wynos.



To tylko niektóre "bentowe zabawki". Jest ich mnóstwo, w różnych kształtach, kolorach, cenach. Wiele można znaleźć w sklepach "za 100 jenów" i domach towarowych.


No to teraz będziemy już nie tylko blogować, ale i bentować! :)

środa, 23 listopada 2011

photo of the day.


Jakiś czas temu, niewiele myśląc nad tym :), wysłałam jedno z moich zdjęć z tegoroczonego wyjazdu do Metropolis Magazine, tokijskiego tygodnika. Padło na OK Samurai'a, którego udało mi się uchwycić podczas Jidai Matsuri w Asakusie. I ku mojemu małemu zdziwieniu i ogromnej uciesze, postanowili je umieścić na swojej stronie w dziale Photo of the Day. Na każde zdjęcie można głosować, a to, które otrzyma najlepsza ocenę zbiorczą, publikowane jest w papierowym wydaniu Metropolis Magazine. Więc, jeśli OK Samurai przypadł Wam do gustu, śmiało proszę klikać i głosować. :)

wtorek, 22 listopada 2011

Yoko Tanji.




Kolejne przypadkowe odkrycie w sieci. Yoko Tanji to japońska ilustratorka. Zachwyciły mnie jej prace. Polecam więc galerię na oficjalnej stronie artystki.

sobota, 19 listopada 2011

G&B, czyli Glit&Brillia

Jakiś czas temu, głównie zainspirowana poczynaniami A. w tej dziedzinie, powrócił do mnie temat bento. Już przed wyjazdem w planach miałam odwiedzenie kilku miejsc bento i po sprawdzeniu na miejscu mogę polecić w Tokio dwa duże sklepy, które mają spory asortyment - Tokyu Hands oraz Loft. Bardzo dużo bento-rzeczy znaleźć można również w sklepach "za 100 jenów", czyli hyakuenshoppu. Tam na dobre rozgościła się japońska marka Glit&Brillia.


Hasło przewodnie firmy to chyba niezły Engrish:

"A TASTE THAT MAKES SENSE COMES FROM 
  A PRODUCTION PROCESS THAT MAKES SENSE."

Asortyment G&B zamyka się w czterech kolorach i podstawowych przedmiotach takich jak pudełka do bento, torebki, kubki, sztućce czy butelki na napoje. Swoje bento box wypatrzyłam w Loft, ale o tym następnym razem, jednak z G&B wybrałam dwie torebki - całkiem fajne, a cena dużo, dużo niższa w porównaniu z innymi sklepami. :) Polecam!


czwartek, 17 listopada 2011

Shirasagi-no-mai

Obiecałam, że wrócę do Jidai Matsuri. Zaczynam od Shirasagi-no-mai (白鷺の舞), czyli "tańca białych czapli", który odbywa się w tokijskiej dzielnicy Asakusa, a konkretniej na terenie świątyni Sensō-ji dwa razy w roku (w kwietniu i listopadzie). Jest integralną częścią Jidai Matsuri mającego miejsce 3 listopada. To taniec niewinności i czystości torujący drogę duchom do drugiego świata.





Białe ptaki, w szczególności czaple i żurawie, uważane były za boskie stworzenia, które zapoczątkowały uprawę ryżu przynosząc ziarna z odległych krain. Tradycja Shirasagi-no-mai ma ponad tysiąc lat i wywodzi się z Gion Matsuri świątyni Yasaka w Kioto. Niezmiennie tancerki przebrane za białe czaple wzbudzają zachwyt, a muzyka zagłuszana jest szumem aparatów fotograficznych.






Przepiękne kostiumy, pomalowane twarze. Nie można było oderwać wzorku. :)






A na koniec filmik. Co prawda nie naszego autorstwa, ale jest. :)



Więcej o Shirasagi-no-mai tutaj. Polecam!

środa, 16 listopada 2011

nius.

W dziale fotografie pojawiło się kilka zdjęć z tegorocznego wyjazdu. Jak będzie widać, bardziej skupiam się na detalach, a domeną L. jest raczej the Big Picture. Może i jego zdjęcia się pojawią - na razie głównie goszczą na blogu. Fotografie nie są przerabiane w żaden sposób. Nie znam się na tym i nie mam na to czasu. :) Stopniowo będzie ich więcej i mam nadzieję, że się spodobają. Choć trochę. Enjoy!

Satoko Fuji MA-DO


Już dziś w klubie Firlej wystąpi Satoko Fujii ze swoim projektem MA-DO. Połączenie jazzu, tradycyjnej muzyki japońskiej oraz muzyki współczesnej tworzy unikatowy spektakl. Polecam!

wtorek, 15 listopada 2011

kairo.


Zima za pasem, za oknem zimno. A jeszcze niedawno będąc w Tokio miało się 16 stopni. Ech. :) Zima jest złem koniecznym, chociaż ja w sumie lubię :), i trzeba się do niej przygotować. W Japonii na mroźne dni poleca się kairo (カイロ / 懐炉), tukaisute kairo (使い捨てカイロ), czy też hokkairo (ホッカイロ) lub hokaron firmy Lotte. Generalnie chodzi o jednorazowe ogrzewacze na zimne dni. Wiadomo, w domu (chociaż może nie japońskim) jest w miarę ciepło, ale gdy wychodzimy na zewnątrz nie można bez końca ogrzewać się kubkiem kawy w dłoniach. Stąd pomysł na kairo.


Instrukcja obsługi jest bardzo prosta: wstrząsnąć i włożyć tam (lub przykleić), gdzie jest nam zimno. :) Najczęściej chodzi o dłonie, plecy, stopy - żeby nie było głupich domysłów. Dzięki reakcji chemicznej, której nawet nie próbuję zrozumieć, kairo zaczyna wytwarzać ciepło - utrzymuje się do 12 godzin (spotkałam się również z informacjami, że ogrzewają przez 18 a nawet 20 godzin), więc można hulać do woli na śniegu przez cały dzień. :)




Różne rodzaje takich jednorazowych ogrzewaczy można podpatrzeć tutaj. Zawsze miałam słabość do tych z wizerunkiem koali, bo są takie kawaii. Więc jak tylko się na nie natknęłam, postanowiłam kupić jedną paczkę i przywieźć do Polski. Czemu na opakowaniu jest miś koala? No idea. Anybody? :)

Japończycy poszli jednak, jak zwykle, o krok dalej i oprócz tych jednorazowych rozgrzewaczy wymyślili takie, które nadają się do wielokrotnego użytku (stworzyła takie między innymi firma Sanyo). A przy tym świetnie wyglądają. A jak! :)

Czas na spacer! :)

poniedziałek, 14 listopada 2011

azabu karinto.

Jest taka dzielnica w Tokio, która kryje skarby. Skarby smakowe przeważnie. :) Azabu, a konkretniej Azabujūban, to małe kafejki z zieloną herbata, piekarnie, sklepy ze smakołykami dla piesioków oraz Azabu Karinto. Karinto (花林糖) to tradycyjne japońskie słodycze/snacki w postaci kruchych pałeczek o milionach smaków. Lepszego określenia nie znalazłam. :)


Wybór w wyżej wspomnianym sklepie jest olbrzymi, a opakowania kuszą wzorem i kolorem. Skusiliśmy się na dwa rodzaje karinto, oba matcha flavour. :)



Takich miejsc nam zdecydowanie w Polsce brakuje. Aby przywrócić choć na chwilę japoński smak otworzyliśmy dziś jedną z paczek. Prawie jak w Japonii. Prawie znowu robi jednak różnicę... :)

piątek, 11 listopada 2011

tokyo. kappa.


Japoński folklor bogaty jest w różne dziwaczne stwory. Jednym z nich jest bardzo popularny kappa, czyli demon wodny. A że wodny, to oczywiście dzisiaj od rana leje jak z cebra. Mimo to kappa nas nie wystraszył i postanowiliśmy go znaleźć. :)

A jak wygląda kappa? Zielony, mniej więcej wzrostu kilkuletniego dziecka, z błonami między palcami i plaskatym dziobem. Czasami ma łuski i skorupę. A na głowie wodę (nie łysinę, jak można by stwierdzić), która jest źródłem jego mocy. Mimo niepozornego wyglądu, kappa jest bardzo silny. Generalnie piękny nie jest. :) Obecnie kappy przedstawiane są zwykle w kawaii sposób, uśmiechnięte i niemal słodkie, nigdy jednak nie uważano ich za przyjazne człowiekowi.


A dlaczego nie są przyjazne? Otóż człowiek, oprócz ogórka, jest ulubionym pożywieniem kappy. Stąd liczne przestrogi, żeby nie zbliżać się do zbiorników wodnych, nie kąpać się w jeziorach, rzekach, bo kappy czyhają. A jak już dostrzega ofiarę, to wciągają ją pod wodę, topią i zjadają. W całości lub swoje ulubione kąski. Co zrobić, gdy staniemy (zdążymy stanąć) oko w oko z kappą?



A gdzie w Tokio żyją kappy? Trzeba udać się do Shitamachi, czyli Dolnego Miasta w okolicach Asakusy i trafić na uliczkę Kappabashi. Bashi oznacza w języku japońskim "most". Obecnie nie ma po nim śladu, ale nazwa została.


Okoliczne sklepy, gównie z artykułami kuchennymi, pooblepiane są naklejkami z tymi demonami. Nie brak także maskotek, szyldów oraz innych ich wizerunków.


Na tej samej ulicy znajdziemy również złotego kappę.


A jeśli dobrze poszukać (nam to szukanie zajęło prawie cztery godziny...), to można zajrzeć także do świątyni Sōgenji, zwanej Kappa-dera, poświęconej właśnie tym demonom. Niestety, aby wejść do środka, trzeba wcześniej zrobić rezerwację. Mimo że błagalnym tonem i wzrokiem prosiliśmy o otwarcie, nie udało się. :(


W Kappa-dera zamiast pieniędzy ofiarowuje się ogórki. Popularne sushi-maki z ogórkiem to właśnie Kappa-maki. :)

Także w świątyni Suitengu wypatrzeć można kappę z malutkimi kappciątkami. :)


A na koniec, żeby nie było, że kappa taki straszny, japońska animacja mówiąca o tym, jak wychować malutkiego kappę, czyli Kappa no Kaikata. :) Tutaj nieoficjalna angielskojęzyczna strona, z której można także pobrać odcinki. A jeden na zachętę.




Kawaii ne!
Więcej informacji o kappach i więcj obrazków tutaj. Polecam!