Już latem najnowsza produkcja Studia Ghibli! Tylko kiedy i czy w ogóle u nas...? Od zawsze jestem huge fan wszystkiego spod znaku Ghibli oraz mistrza Hayao Miyazakiego. :)
Moje najulubieńsze animacje to Tonari no Totoro, Sen to Chihiro no kamikakushi oraz Hauru no ugoku shiro.
Będąc kilka lat temu w Japonii miałam okazję zwiedzić Studio Ghibli. Magiczne miejsce. :) Można tam spotkać postacie z różnych animacji, podziwiać rysunki Miyazakiego czy wsiąść w Kotobus. :) Niestety, w środku nie można było robić zdjęć i strasznie tego pilnowano. :)
Z kolei ostatnim razem udało nam się trafić na wystawę, o której już była tutaj mowa.
Uwielbiam Miyzakiego za dbałość o szczegóły, bajkowość i magię opowiadanych historii, za cudowne postacie, które tworzy. Nie wiem, czy określenie "japoński Disney", jak często się o nim mówi, tak do końca tu pasuje... :) W każdym razie cieszę się już na Karigurashi no Arrietty, najnowszą produkcję Studia Ghibli.
To adaptacja powieści Mary Norton The Borrowers, czyli po polsku o rodzinie Pożyczalskich. :) To cała seria książek, o której więcej na stronie wydawnictwa.
Animacja zapowiada się interesująco i tak ghiblowsko. :) Spójrzcie sami:
Just can't wait! :)
moje
▼
poniedziałek, 29 marca 2010
niedziela, 21 marca 2010
ryokans
Ryokan to japońskie tradycyjne miejsce noclegowe. :) Naoglądałam się ich bez liku w sieci, a będąc w Japonii nawet udało nam się w taki prawdziwym ryokanie zatrzymać. Na wyspie Miyajima jest wiele takich wspaniałych miejsc. My wybraliśmy ryokan Momiji-so usytuowany w samym środku parku.
Ryokan prowadzony jest przez całą rodzinę, w tym kilkudziesięcioletnią babcię, która pierwsza ochoczo zabiera się za noszenie ciężkich bagaży gości. :) Cudowne miejsce ze wspaniałym klimatem.
Ryokan jest cudownym miejscem, ale także dość specyficznym dla osób, które nie mają styczności z kulturą Japonii. Panują tam pewne zasady, których bezwzględnie należy przestrzegać. Stowarzyszenie ryokanów w Kioto udostępnia na swojej stronie mały przewodnik po chotto skomplikowanym życiu w ryokanie. :) Można się z niego dowiedzieć między innymi jak korzystać z łaźni, jak ubrać yukatę czy przygotować herbatę.
Ogólnie o wszelkich do's and don'ts przebywania w ryokanie i korzystania z jego uroków. :)
Ryokany to również świetne miejsce, aby zaznajomić się z niektórymi smakami Japonii. Bardzo popularna jest w nich kuchnia kaiseki.
Tradycyjnie zestaw kaiseki składa się z dziewięciu rożnych potraw. I wygląda tak pięknie, że aż szkoda jeść. :) Tutaj duuużo zdjęć kaiseki.
A dziś było o ryokanach, ponieważ buszując w sieci natknęłam się na cudowny ryokan Yachiyo w Kioto. Idealne miejsce na kilka letnich dni. :) Trzeba powoli (bardzo powoli, bo kurs jena bardzo powoli spada, jeżeli w ogóle rusza się z miejsca...) myśleć o kolejnym wyjeździe na Wyspy (sic!), bo stęsknienim za NIPPON-em. Wspomnień czar. :)
p.s. Znalazłam jeszcze jedno cenne źródło informacji o ryokanach. Enjoy!
Ryokan prowadzony jest przez całą rodzinę, w tym kilkudziesięcioletnią babcię, która pierwsza ochoczo zabiera się za noszenie ciężkich bagaży gości. :) Cudowne miejsce ze wspaniałym klimatem.
Ryokan jest cudownym miejscem, ale także dość specyficznym dla osób, które nie mają styczności z kulturą Japonii. Panują tam pewne zasady, których bezwzględnie należy przestrzegać. Stowarzyszenie ryokanów w Kioto udostępnia na swojej stronie mały przewodnik po chotto skomplikowanym życiu w ryokanie. :) Można się z niego dowiedzieć między innymi jak korzystać z łaźni, jak ubrać yukatę czy przygotować herbatę.
Ogólnie o wszelkich do's and don'ts przebywania w ryokanie i korzystania z jego uroków. :)
Ryokany to również świetne miejsce, aby zaznajomić się z niektórymi smakami Japonii. Bardzo popularna jest w nich kuchnia kaiseki.
Tradycyjnie zestaw kaiseki składa się z dziewięciu rożnych potraw. I wygląda tak pięknie, że aż szkoda jeść. :) Tutaj duuużo zdjęć kaiseki.
A dziś było o ryokanach, ponieważ buszując w sieci natknęłam się na cudowny ryokan Yachiyo w Kioto. Idealne miejsce na kilka letnich dni. :) Trzeba powoli (bardzo powoli, bo kurs jena bardzo powoli spada, jeżeli w ogóle rusza się z miejsca...) myśleć o kolejnym wyjeździe na Wyspy (sic!), bo stęsknienim za NIPPON-em. Wspomnień czar. :)
p.s. Znalazłam jeszcze jedno cenne źródło informacji o ryokanach. Enjoy!
piątek, 19 marca 2010
tattoos
Na serwisie Onet.pl pojawiła się ciekawa galeria zdjęć ludzi zdobiących swe ciała tatuażami i skaryfikacjami. Temat nie obcy żadnemu etnologowi/etnografowi/antropologowi kulturowemu. :) Z japońskiego podwórka przestawione są tatuaże yakuzy, o których można przeczytać między innymi tutaj. Polecam obejrzeć galerię, bo zdjęcia są wyśmienite. Czarno-białe dodam. :)
wtorek, 16 marca 2010
ta firma to całe moje życie
Na książkę czyhałam w bibliotece, bo zainteresował mnie temat. Ciężkie, ponoć, życie sararīmana w Japonii. Wokół tej postaci narosło wiele mitów. Wiele opowieści ma też bardzo mocne i prawdziwe podłoże. Kto choć raz spotkał wracających ze spotkania z szefem podpitych jegomości próbujących swoich sił w angielskim z przypadkowo napotkaną białą (sic!) dziewczyną, będzie wiedział, o co chodzi. :)
Mamy więc czterdziestoletniego sararīmana, który ni stąd, ni zowąd traci pracę. Świat wali mu się od razu na głowę. Jest jeszcze za młody na emeryturę i nie chce przyjąć takiego rozwiązania. Przyniósłby wstyd rodzinie. Nie może zostać bezrobotnym - zbyt mały dochód i własna duma mu na to nie pozwala. Poza tym przyniósłby wstyd swojej rodzinie. Szuka dla siebie nowego miejsca,a jego perypetie, od salonu gier pachinko, po pracę na najniższym szczeblu w Banku Fuji, wzbudzają mieszane uczucia. I trochę mu współczujemy i kibicujemy, ale czasami mamy też chęć zakrzyknąć: "No zrób coś wreszcie" czy "Do roboty".
„- Wiecie, dlaczego te dni mają szczególne znaczenie? – zwrócił się do bliźniaków, które w odpowiedzi potrząsnęły głowami. – Kiedy zakwitną wiśnie, to znaczy, że skończyła się zima. Dlatego wszyscy przyszli tutaj świętować. To jest czas, gdy zaczyna się wiele rzeczy. Dzieci idą do szkoły, absolwenci uniwersytetów są przyjmowani do pracy, a pracownicy przeniesieni na inne stanowiska zaczynają pełnić nowe obowiązki. Ale wiśnie nie kwitną zbyt długo. Zobaczcie, już teraz wiatr zdmuchuje płatki. Za tydzień nie będzie po nich śladu. Rozumiecie? Dzieci poważnie pokiwały główkami. – To jest początek. Czas, żeby zacząć od nowa – wyszeptał Kenji. – Każdy zasługuje na taką szansę.”
Nie będę zdradzać, jak ostatecznie potoczyły się losy głównego bohatera. Polecam zajrzeć do książki. Bardzo miło się ją czyta i można dowiedzieć się trochę o życiu zwykłych/niezwykłych ludzi w Japonii. System pracy w tym kraju jednak się zmienia i dla wielu jedna firma nie jest już domem na całe życie. Polecam również artykuł na ten temat tutaj.
(Cyt. za: Fiona Campbell, Ta firma to całe moje życie, Warszawa 2009, s. 95.)
Mamy więc czterdziestoletniego sararīmana, który ni stąd, ni zowąd traci pracę. Świat wali mu się od razu na głowę. Jest jeszcze za młody na emeryturę i nie chce przyjąć takiego rozwiązania. Przyniósłby wstyd rodzinie. Nie może zostać bezrobotnym - zbyt mały dochód i własna duma mu na to nie pozwala. Poza tym przyniósłby wstyd swojej rodzinie. Szuka dla siebie nowego miejsca,a jego perypetie, od salonu gier pachinko, po pracę na najniższym szczeblu w Banku Fuji, wzbudzają mieszane uczucia. I trochę mu współczujemy i kibicujemy, ale czasami mamy też chęć zakrzyknąć: "No zrób coś wreszcie" czy "Do roboty".
„- Wiecie, dlaczego te dni mają szczególne znaczenie? – zwrócił się do bliźniaków, które w odpowiedzi potrząsnęły głowami. – Kiedy zakwitną wiśnie, to znaczy, że skończyła się zima. Dlatego wszyscy przyszli tutaj świętować. To jest czas, gdy zaczyna się wiele rzeczy. Dzieci idą do szkoły, absolwenci uniwersytetów są przyjmowani do pracy, a pracownicy przeniesieni na inne stanowiska zaczynają pełnić nowe obowiązki. Ale wiśnie nie kwitną zbyt długo. Zobaczcie, już teraz wiatr zdmuchuje płatki. Za tydzień nie będzie po nich śladu. Rozumiecie? Dzieci poważnie pokiwały główkami. – To jest początek. Czas, żeby zacząć od nowa – wyszeptał Kenji. – Każdy zasługuje na taką szansę.”
Nie będę zdradzać, jak ostatecznie potoczyły się losy głównego bohatera. Polecam zajrzeć do książki. Bardzo miło się ją czyta i można dowiedzieć się trochę o życiu zwykłych/niezwykłych ludzi w Japonii. System pracy w tym kraju jednak się zmienia i dla wielu jedna firma nie jest już domem na całe życie. Polecam również artykuł na ten temat tutaj.
(Cyt. za: Fiona Campbell, Ta firma to całe moje życie, Warszawa 2009, s. 95.)
poniedziałek, 15 marca 2010
fushigi no kuni no Alice
Zacznę od samego początku. No prawie. Bo wiadomo, że na początku była książka. Napisana przez wykładowcę podpisującego się pseudonimem Lewis Carroll. Książkę znam i z niecierpliwością czekałam na film. Udało mi się już zobaczyć Alicję w Krainie Czarów Burtona i teraz wszyscy mnie naokoło pytają: i jak? :) Postanowiłam więc odpowiedzieć tutaj. :)
Nie przepadam za 3D. Uważam, że bardziej to przeszkadza filmowi niż pomaga i zgrozą mnie napawa przyszłość kina, jakoby wszystko miało być 3D. Rozumiem tworzenie filmów w 3D dla kin typu IMAX, ale poza nimi wydaje mi się to chybionym pomysłem. Ale jest to tylko moje bardzo subiektywne zdanie. Na całe szczęście 3D w Alicji... nie jest bardzo nachalne i nie przeszkadza w oglądaniu filmu.
Do meritum. Podobało mi się. Postacie, sama historia, która nieco odbiega od oryginału, ale to w końcu wersja reżyserska. :) Kostiumy i scenografia powalają. A najlepszą postacią jest kot. Polecam wersję z napisami, bo ja osobiście nie wyobrażam sobie Johnnego i Heleny, że się trochę spoufalę, zdubbingowanych...
Do tej pory miałam jedynie styczność z adaptacją Disneya, zapewne wielu osobom znana. Uważam, że wciąż film ten ma swój urok, tak charakterystyczny i dziś dla postaci oraz kreski spod znaku Disneya. Klasyczna animacja to jest coś. Duże coś.
Mało kto wie, że jest i wersja japońska. A jak! Nie udało mi się jej jeszcze obejrzeć, ale się zamierzam. :)
Film Burtona także już niedługo zawita do Kraju Kwitnących Wiśni.
Alicja w Krainie Czarów inspirowała i nadal inspiruje wielu artystów, wizjonerów, designerów. Począwszy od strojów japońskich lolitek po gwiazdy muzyki pop. Dla przypomnienia świetne video do świetnej piosenki Gwen Stefani. Enjoy!
Nie przepadam za 3D. Uważam, że bardziej to przeszkadza filmowi niż pomaga i zgrozą mnie napawa przyszłość kina, jakoby wszystko miało być 3D. Rozumiem tworzenie filmów w 3D dla kin typu IMAX, ale poza nimi wydaje mi się to chybionym pomysłem. Ale jest to tylko moje bardzo subiektywne zdanie. Na całe szczęście 3D w Alicji... nie jest bardzo nachalne i nie przeszkadza w oglądaniu filmu.
Do meritum. Podobało mi się. Postacie, sama historia, która nieco odbiega od oryginału, ale to w końcu wersja reżyserska. :) Kostiumy i scenografia powalają. A najlepszą postacią jest kot. Polecam wersję z napisami, bo ja osobiście nie wyobrażam sobie Johnnego i Heleny, że się trochę spoufalę, zdubbingowanych...
Do tej pory miałam jedynie styczność z adaptacją Disneya, zapewne wielu osobom znana. Uważam, że wciąż film ten ma swój urok, tak charakterystyczny i dziś dla postaci oraz kreski spod znaku Disneya. Klasyczna animacja to jest coś. Duże coś.
Mało kto wie, że jest i wersja japońska. A jak! Nie udało mi się jej jeszcze obejrzeć, ale się zamierzam. :)
Film Burtona także już niedługo zawita do Kraju Kwitnących Wiśni.
Alicja w Krainie Czarów inspirowała i nadal inspiruje wielu artystów, wizjonerów, designerów. Począwszy od strojów japońskich lolitek po gwiazdy muzyki pop. Dla przypomnienia świetne video do świetnej piosenki Gwen Stefani. Enjoy!
czwartek, 11 marca 2010
kuchniowo #3
Postanowiliśmy zmierzyć się z mufinkami. Dostaliśmy mnóstwo przepisów od M. Mieliśmy też już niejedną okazję skosztować mufinek właśnie by M. Lecz stwierdziliśmy, ze trochę zaszalejemy i do mufinek dodamy zieloną herbatę matcha. I wyszło nam zielono. :)
Co potrzebujemy:
375g mąki
155g masła
170ml mleka
2 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
sproszkowana zielona herbata matcha (ilość nieznana, choć w okowach pamięci mam jakieś dwie łyżki stołowe)
cukier puder
posypka czekoladowa do mufinek
Co robimy:
Na początek roztapiamy masło z cukrem. Jajka trzeba rozbełtać (niezłe słowo :)) z mlekiem. Mąkę łączymy z solą i proszkiem do pieczenia, a potem do tego wszystkiego dodajemy mleko z jajkami oraz masło z cukrem. M. zaleca, aby mieszać drewnianą łyżką. My barbarzyńską włączyliśmy mikser. :) I tu właśnie pojawia się matcha. Kiedy już wszystko ma ładny zielony kolor, nakładamy ciasto do formy (najlepiej silikonowej, bo się nie przypieka). Mniej więcej do 3/4 wysokości foremki do mufinek. Następnie pieczemy przez około 20 minut w temperaturze 200-220 stopni. Należy sprawdzić patyczkiem/wykałaczką, czy mufinki są w środku upieczone. A potem już tylko podawać i zajadać się. Yummy!
p.s. Smak matcha, jak wiadomo jej smakoszom, nie jest zbyt słodki. Warto więc obsypać mufinki cukrem pudrem i dodać jakaś posypkę (świetnie się sprawdziła czekoladowa). I że też zacytuję Dorotas na koniec: "Wyszły genialnie". A co! :)
p.s. I jeszcze link do kilku przepisów oraz odpowiedź na pytanie, co to jest mufinka. :)
Co potrzebujemy:
375g mąki
155g masła
170ml mleka
2 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
sproszkowana zielona herbata matcha (ilość nieznana, choć w okowach pamięci mam jakieś dwie łyżki stołowe)
cukier puder
posypka czekoladowa do mufinek
Co robimy:
Na początek roztapiamy masło z cukrem. Jajka trzeba rozbełtać (niezłe słowo :)) z mlekiem. Mąkę łączymy z solą i proszkiem do pieczenia, a potem do tego wszystkiego dodajemy mleko z jajkami oraz masło z cukrem. M. zaleca, aby mieszać drewnianą łyżką. My barbarzyńską włączyliśmy mikser. :) I tu właśnie pojawia się matcha. Kiedy już wszystko ma ładny zielony kolor, nakładamy ciasto do formy (najlepiej silikonowej, bo się nie przypieka). Mniej więcej do 3/4 wysokości foremki do mufinek. Następnie pieczemy przez około 20 minut w temperaturze 200-220 stopni. Należy sprawdzić patyczkiem/wykałaczką, czy mufinki są w środku upieczone. A potem już tylko podawać i zajadać się. Yummy!
p.s. Smak matcha, jak wiadomo jej smakoszom, nie jest zbyt słodki. Warto więc obsypać mufinki cukrem pudrem i dodać jakaś posypkę (świetnie się sprawdziła czekoladowa). I że też zacytuję Dorotas na koniec: "Wyszły genialnie". A co! :)
p.s. I jeszcze link do kilku przepisów oraz odpowiedź na pytanie, co to jest mufinka. :)
środa, 10 marca 2010
tanjōbi no keeki
W Japonii jakoś niespecjalnie celebruje się wejście w kolejną wiosnę, że tak eufemistycznie ujmę urodziny. :) Jak już się jakiś delikwent trafi w pracy, to koledzy śpiewają mu Sto lat, sto lat. Po angielsku rzecz jasna. I jest jakieś ciacho. Jednak wpływy z Zachodu (sic!) sprawiły, że birthdays są bardziej popularne, szczególnie wśród młodzieży. A już przyjęcie urodzinowe z tortem, świeczkami, balonikami etc. dla dzieci to mus. Tak przynajmniej zasłyszano. :)
Jest jednak kilka takich okazji w życiu japońskiego człowieka, których celebrowanie jest ogólnokrajowe i baaardzo ważne. Na przykład shichi-go-san, czyli święto wszystkich dzieci, które kończą w danym roku siedem (shichi), pięć (go) lub trzy (san) lata. Kolejnym jest hatachi, dzień, w którym wszystkie osoby z danego rocznika świętują swoje dwudzieste urodziny, a tym samym wkraczają w dorosłość. Tak, dwa lata później niż w Polsce. A gdzieś przy końcu jest i kanreki, czyli dzień,w którym dana osoba kończy sześćdziesiąt lat.
A ten cały wykład po to, abym się mogła pochwalić tym:
Zostały już po nim tylko mgliste wspomnienia... Jeszcze raz wielkie dzięki. Kisu. :)
Jest jednak kilka takich okazji w życiu japońskiego człowieka, których celebrowanie jest ogólnokrajowe i baaardzo ważne. Na przykład shichi-go-san, czyli święto wszystkich dzieci, które kończą w danym roku siedem (shichi), pięć (go) lub trzy (san) lata. Kolejnym jest hatachi, dzień, w którym wszystkie osoby z danego rocznika świętują swoje dwudzieste urodziny, a tym samym wkraczają w dorosłość. Tak, dwa lata później niż w Polsce. A gdzieś przy końcu jest i kanreki, czyli dzień,w którym dana osoba kończy sześćdziesiąt lat.
A ten cały wykład po to, abym się mogła pochwalić tym:
Zostały już po nim tylko mgliste wspomnienia... Jeszcze raz wielkie dzięki. Kisu. :)
niedziela, 7 marca 2010
futaba
Już w sobotę kolejne małe wydarzenie japonistyczne. Festiwal Popkultury Japońskiej FUTABA. Dla nas najciekawszy byłby wykład M. Japonia, której nie znamy, między innymi o hikikomori. Więcej na stronie festiwalu. Ale, niestety, nie pojawimy się. Shimatta.
sobota, 6 marca 2010
wernisażowe reminescencje
piątek, 5 marca 2010
song na dziś #15
Pizzicato Five. Taka ciekawostka muzyczna. :) Niestety, nie ma klipu. :( Enjoy!
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi no natsu wa
Doko e yuku no
Kotoshi no natsu no
Vacances wa
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi no natsu no
Natsu yasumi
World wide na natsu yasumi
Vacances wa doko e demo
Sekai-ju wo hitottobi
Da ba da ba da ba (ad lib)
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi wa nanika ga
Arisona
Kotoshi no natsu no
Vacances wa
Kotoshi no natsu no
Schedule
Uwaki na futari no
Vacances wa
Koi wo shite
Hiyake shite
O-kaimono wa
Card de
Da ba da ba da ba
Too to to to to
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi wa nanika ga
Arisona
Uwaki na futari no
Romance wa
Vacances wa
Mijikai no
Dakara thrill
Ga nai to ne
Da ba da ba da ba
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
(http://lyricskeeper.pl/pl/pizzicato-five/nonstop-to-tokyo.html)
(Zdjęcie z serwisu www.last.fm)
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi no natsu wa
Doko e yuku no
Kotoshi no natsu no
Vacances wa
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi no natsu no
Natsu yasumi
World wide na natsu yasumi
Vacances wa doko e demo
Sekai-ju wo hitottobi
Da ba da ba da ba (ad lib)
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi wa nanika ga
Arisona
Kotoshi no natsu no
Vacances wa
Kotoshi no natsu no
Schedule
Uwaki na futari no
Vacances wa
Koi wo shite
Hiyake shite
O-kaimono wa
Card de
Da ba da ba da ba
Too to to to to
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
Kotoshi wa nanika ga
Arisona
Uwaki na futari no
Romance wa
Vacances wa
Mijikai no
Dakara thrill
Ga nai to ne
Da ba da ba da ba
Nonstop
Nonstop
Nonstop to tokyo
(http://lyricskeeper.pl/pl/pizzicato-five/nonstop-to-tokyo.html)
(Zdjęcie z serwisu www.last.fm)
czwartek, 4 marca 2010
haikyo.
Haikyo oznacza w języku japońskim "ruiny". Jest to także bardzo popularny w Japonii trend polegający na wyszukiwaniu, odwiedzaniu i obfotografowywaniu miejsc opuszczonych, dawno zapomnianych, pamiętających lepsze czasy. Polecam kilka stron, na które zaglądam: osobny dzialik w Metropolis Magazine, moja ulubiona strona japońska na temat i na przykład stronka znaleziona kilka chwil temu, więc jeszcze nie wyeksplorowana do końca. :)
Mnie osobiście najbardziej fascynuje to, że większość tych miejsc wygląda tak, jakby ludzie po prostu wyszli i zostawili wszystko za sobą. Pełno w tych miejscach sprzętów czy rzeczy osobistych.
Haikyo można spotkać nie tylko w Japonii. Ostatnio widzieliśmy ogromny budynek w samym centrum Drezna!
Zastanawia mnie, jak w tak małym kraju, jakim jest Japonia, gdzie wciąż i wszędzie brakuje przestrzeni, ostają się takie miejsca. :) I obiecałam sobie, że choć jedno z nich odwiedzę next time...
(Zdjęcie pierwsze ze strony: http://home.f01.itscom.net/spiral/.)
Mnie osobiście najbardziej fascynuje to, że większość tych miejsc wygląda tak, jakby ludzie po prostu wyszli i zostawili wszystko za sobą. Pełno w tych miejscach sprzętów czy rzeczy osobistych.
Haikyo można spotkać nie tylko w Japonii. Ostatnio widzieliśmy ogromny budynek w samym centrum Drezna!
Zastanawia mnie, jak w tak małym kraju, jakim jest Japonia, gdzie wciąż i wszędzie brakuje przestrzeni, ostają się takie miejsca. :) I obiecałam sobie, że choć jedno z nich odwiedzę next time...
(Zdjęcie pierwsze ze strony: http://home.f01.itscom.net/spiral/.)
wtorek, 2 marca 2010
kocie zen
"Jedna droga, czy ze śmiechem przemierzysz ją, czy z płaczem."
Książka wpadła mi w ręce i oko całkiem przypadkiem. Nie tyle zaciekawił mnie tytuł (bo ja sie tam na zen nie znam :)), co design. Prosty, ale ujmujący. I jeszcze książka napisana z punktu widzenia kota. :) Brzmi znajomo? Jestem kotem Natsume Sōseki to jedna z moich ulubionych książek ever. Ale to tak trochę na uboczu tego wątku.
Więc mamy kota. A właściwie dwa. I więcej. W drodze do japońskiej stolicy Edo rozprawiają o zen. O istocie rzeczy. I mimo że buddyzm nie jest mi jakoś bardzo dobrze znany, to książka w przystępny, ciekawy i zabawny sposób przybliża najważniejsze prawdy.
"Wszystkie nurty mistyczne wspominały o konieczności uśmiechu i >>obowiązku radości<<. Zen nie pozostaje w tyle. To właśnie znaczy >>właściwe dążenie<<. Powinniśmy wybierać szczęście, dążyć do praktykowania szczodrości, przyjaźni, uśmiechu, radości. >>Smutek jest grzechem głównym<< mawiali ojcowie pustyni. Sami otwieramy śluzy przed smutkiem. Nie licząc wyjątkowych nieszczęśliwych zdarzeń, żałoby i temu podobnych..., powinniśmy ukazywać radosne oblicze, obdarować nim innych. Uparcie musimy zastępować odmowę akceptacją, a rezygnację - odwagą, zastępować miłością strach, a dobrym humorem, wesołością, radością - ponurość."
Polecam, chociaż żadna ze mnie kociara. Podobno "koty są miłe", jak zwykł powtarzać mój ulubiony bohater książek Terry-ego Pratchetta. Ja jednak wolę psy. :)
(Cyt. za: Henri Brunel, Opowieść o kocie, mistrzu zen, Warszawa 2005, s. 69)
(Cyt. za: Henri Brunel, Opowieść o kocie, mistrzu zen, Warszawa 2005, s. 66)